sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział VIII


Rozdział VIII
„Zbyt duża układanka”

Rodział dedykowany Lunie Elenvood <3 
________
W tym momencie drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się z takim hukiem, że aż stała się rzecz medycznie niemożliwa, a mianowicie Luna odzyskała przytomność. Sprawczynią całego niezwykłego zjawiska była oczywiście Laura. 
Ciemne włosy dziewczyny były w całkowitym nieładzie nadając jej twarzy z lekka dziki wygląd. Wrażenie dopełniał jeszcze energiczny krok wprost emanujący złością. 
-Muszę z nim pogadać! – oznajmiła od progu. 
-Jest nieprzytomny. – uświadomiła ją Ellen. 
Laura zmartwiała. Najwidoczniej nie zauważyła obecności przyjaciółki. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie zza parawanów wybiegła wkurzona pani Pomfrey. 
-Proszę mi tu nie wrzeszczeć! I drzwiami nie trzaskać!! Chorzy potrzebują spokoju... – krzyknęła łamiąc tym samym własną zasadę.
Jagger pochyliła pokornie głowę i ku zdziwieniu całej sali wymamrotała ciche przeprosiny. Pani Pomfrey mruknęła zdenerwowana i machnięciem różdzki usunęła naniesione przez ślizgonkę błoto, z podłogi. Nie zdążyła jednak ponownie zniknąć za parawanami ponieważ Laura natychmiastowo przystąpiła do ataku wprost błagając o możliwość pogadania ze Scorpiusem. Gdy Ellen przestała słuchać były właśnie na ustalaniu czy Score będzie miał na to wystarczająco siły. 
-Potrzebujesz czegoś? – usłyszała gdy z powrotem opadała na swoje miejsce koło łóżka Luny, słowa te jednak nie były skierowane dołem. 
-Niebieskiego dounta z różową i błękitną polewą... – wypaliła Luna. 
Chłopak roześmiał się i zniknął w drzwiach Skrzydła Szpitalnego. Oszalała ze szczęścia puchonka zaczęła wprost podskakiwać ze szczęścia na materacu. To chyba wyczerpało cierpliwość pani Pomfrey. Kobieta przerwała na chwilę rozmowę z Laurą i wywaliła Ellen i Lunę ze swojego królestwa krzycząc za nimi, że zachowują się karygodnie.
Gdy drzwi po raz kolejny zamknęły się za nimi z hukiem dziewczyny zaczęły się niepohamowanie śmiać. Po chwili obydwie leżały na ziemi ocierając łzy i łapiąc się za brzuchy. 
W końcu ogarnęły się i wstały z ziemi. Gdy Jake wrócił Luna właśnie poprawiała ubranie, a Ellen stała zamyślona. Chłopak wręczył puchonce pączka, a ona zaczerwieniła się tak bardzo, że jej twarz przybrała kolor koszuli, którą miała na sobie. 
-Muszę się dowiedzieć o czym gadają... – przerwała im nerwowe chichoty Ellen. 
-Nic prostszego. – odparł Jake patrząc oczywiście na Lunę. – Wystarczy ucho dalekiego zasięgu... 
-Co? – spytała z niedowierzaniem Ellen.  
Chłopak roześmiał się i zamiast odpowiedzieć wyciągnął ze swojej torby jakiś cielisty sznurek. Rozwinął go i zaprezentował Ellen. 
-Jeden koniec wkłada się do ucha, drugi pod drzwi i gotowe. – dokończył. 
-Ta..., tyle, że Laura nie jest głupia i na pewno rzuciła Muffliato na otoczenie. – zanegowała pomysł Ellen. 
-W takim razie trzeba przeciągnąć ucho za parawan... Tylko jak? 
-Och, to akurat najmniejszy problem... Trzeba tylko znaleźć... 
-Lemmy’ego? – wszedł jej w słowo Matty. – Tak sobie pomyślałem, że będziesz go szukać. 
Kocisko spoczywało bezpiecznie w jego ramionach mrucząc cicho gdy chłopak gładził jego futerko. Ellen wytrzeszczyła oczy nie pojmując co się dzieje, dopiero po chwili otrząsnęła się i wyciągnęła ręce po błyskającego zielonymi oczami kota. 
-Dzięki. – wydukała. 
-Cała przyjemność po mojej stronie. Jeśli tylko mi wybaczysz... – zająknął się chłopak. – Mogę wszystko wytłumaczyć. 
-Chyba mam już dość twoich tłumaczeń. – odwarknęła nagle przypominając sobie co jej zrobił. – Dzięki za kota, ale teraz już idź. 
Chłopak spojrzał na nią smutnymi oczami i wykonał polecenie. Idąc korytarzem jeszcze kilka razy obejrzał się jakby z nadzieją, że dziewczyna zmieni zdanie. Ellen była jednak nie ugięta. Nawet nie spojrzała na chłopaka zbyt zajęta przygotowywaniem Lemmy’ego do jego misji. 
-... I tylko dlatego? – rozległ się nagle krzyk Laury. 
-TYLKO? Moi rodzice nie mogą się rozwieść nie rozumies?! Będę pół-sierotą!!! 
-Phy.. wielkie mi halo! Przecież i tak się nie kochają! 
-I co z tego? Tu nie chodzi o nich do jasnej cholery! Chodzi o mnie i moją reputację! 
-Malfoy idioto! Dla jakiejś chorej reputacji prawie zabiłeś własną siostrę i zdradziłeś największą tajemnice swojego jedynego przyjaciela! 
-Jake nie jest i nigdy nie był moim przyjacielem. I jego też zabiję. 
-MALFOY OGARNIJ SIĘ!!! Sztuczka z potworem była niezła, ale teraz już przesadzasz! 
-I tak mi pomożesz skarbie... Pamiętasz? Ona ma znamię... 
-CICHO! Kot El! 
Nagle w ich uszach rozbrzmiał koci krzyk. Cała trójka wzdrygnęła się i odskoczyła od drzwi momentalnie chowając się w pobliskim schowku na miotły. Po chwili drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się i zza nich wystawiła swoją głowę Laura uważnie obserwując korytarze. Cudem nie zauważyła cienkiego, cielistego sznurka ciągnącego się po podłodze.. 
*****
-CO to kurwa miało znaczyć?! „I tak mi pomożesz skarbie”? przecież oni się nienawidzą!!!
-ELLEN! Spokojnie. Oddychaj.
-Spokojnie?! Do jasnej cholery! Myślałam, że się przyjaźnimy! Och te cholerne żmije... 
-Usiądź! Nie rzucaj się tak bo to nic nie da. Trzeba coś wymyślić... – opanował sytuację Jake. – Wiem co nie co, ale najpierw musisz mi zaufać... 
-Nikomu nie ufam. 
-Musisz. Muszę wiedzieć co to za znamię.
-Jakbyś wtedy tyle nie chlał to byś się dowiedział. – odparowała El. Wciąż wściekle chodząc po pokoju. 
-Co?! 
-Pokazałam mu ją właśnie wtedy... jak graliśmy w butelkę, po tym jak przegrałam w pokera. Co dziwne dzień wcześniej krwawiła... 
-Blizny nie krwawią! – krzyknęła Luna po raz pierwszy wtrącając się do rozmowy. 
-Wiem.. – warknęła Ellen. – Jakby to robiły nie mówiłabym, że to dziwne. 
-Nie warcz tak na nią! To nie jej wina. – bronił swojej ukochanej Jake. 
-Whatever.. – wywróciła oczami Ellen. 
-Pokażesz w końcu to znamię? – spytała Luna głaszcząc uspokajająco Jake’a po ramieniu. 
Ellen po raz kolejny wywróciła oczami i wreszcie opadła na fotel. Siedząc na miejscu powoli sięgnęła do bandaża i odchyliła go. W końcu wzięła głęboki wdech i zdobywszy się na odwagę oderwała go od nogi szybko wysuwając ją na przód i podsuwając pod nos Lunie i Jake’owi. 
-O cholera... – jęknął Jake nagle blednąc. – Obawiam się, że musisz się jak najszybciej spotkać ze swoim ojcem. 
-Ja nie mam ojca Jake. Zostawił mnie w mugolskim sierocińcu. – warknęła chłodno Ellen, a lód w jej oczach stał się jeszcze zimniejszy. 
  • Masz. I absolutnie musisz z nim pogadać. 
  • NIE! 
Gwałtownie szarpnęła spodnie, zasłaniając kostkę i wstała z miejsca. Głośno trzasnęła drzwiami do Pokoju Wspólnego Puchonów nie zwracając uwagi na oburzone głosy portretów. Zamek jak zawsze o tej porze roku był opustoszały. Uczniowie wylegiwali się na Błoniach lub pływali w jeziorze. Nikt nie włóczył się po zamku. Na dodatek tego dnia po incydencie w Wielkiej Sali lekcje zostały odwołane i wszyscy spokojnie mieli wolne. Zadowolona z tego Ellen szła spokojnie nie bojąc się, że ktoś ją zobaczy. Przez kilka godzin tępo i bez celu włóczyła się po zamku zachwycając się jego pięknem i urokiem. Idąc wciąż starała się wszystko ze sobą połączyć jednak puzzle jej życia wydały jej się zbyt skomplikowane i miały zdecydowanie za dużo fragmentów. Dlatego wolnym krokiem wciąż patrząc w sufit ruszyła za swoimi nogami do Sowiarni. Tam nie będąc do końca świadomą co robi wzięła pierwszy lepszy pergamin i pióro. 
Umoczyła narzędzie w atramencie i powoli zaczęła tworzyć swoim pięknym, zamaszystym charakterem pisma. A łzy popłynęły jej z oczu i spadły na papier rozmazując tusz pożegnania. 
Skoro to czytacie to znaczy, że już koniec. Moje życie dobiegło końca, a ja tak jak obiecałam ojcu pozostałam zimna. I choć teraz pewnie wciąż zimna leże w grobie jest to pamiątka, którą pozostawiam po sobie. 
Puzzle, które dał mi los były zbyt wielkie bym mogła je ułożyć. Znamię, zdrada i wszystko inne to zbyt wiele tajemnic, które może powinny pozostać nie odkryte. Nie wiem. Już nigdy się nie dowiem, ale tego Wam życzę: 
Żeby Wasze puzzle miały właśnie tyle i takie kawałki jakich potrzebujecie, tak żebyście po dordze do celu spełnili wszystkie swoje marzenia. Ale 
Nie mówcie dziękuję, bo życzę, a nie obiecuję. 
~Zimna 
Ps. 
Na moim grobie wygrawerujcie na złoto ........................... 
_________
Luna przed chwilą napisałam Ci, że nie kończę, a przynajmniej nie w ten sposób. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz :)
Wiem, że takie zakończenie wygląda trochę jak ucieczka od tłumaczenia... Może troszkę nią jest. Jednak nic nie kończy się bez powodu i mam nadzieję, że zrozumiecie. W Epilogu jeszcze wiele się wyjaśni więc proszę zostańcie ze mną. Pod tym postem nie będę błagać o komentarze, ale przyznam bez bicia, że nie pogardziłabym :) Mam inną prośbę... skomentujcie epilog <3 pojawi  się on już jutro lub w poniedziałek i tam naprawdę chciałabym zobaczyć komentarz od każdego z Was choćby krótkie "ja" lub ":)" cokolwiek... żebym tylko wiedziała ile Was tu było. 
No dobra nie rozpisuję się dłużej. Cierpliwości Wam życzę :* 


6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Bo kiedyś trzeba :( Nie chciałam żeby to opowiadanie było kolejnym początkiem, kolejną historią bez końca. chciałam wreszcie stworzyć coś całego. Coś co ma początek i koniec :(

      Usuń
    2. ale myślałam że to się rozciągnie. zakończysz wątek z tajemniczym znamiem (czy jak to tam się pisze), morderczym człowiekiem, Moim wymysłem zwanym Miłością Jake'a do Luny i odwrotnie,I wszystkie inne wątki stworzone przez ciebie. Stworzysz z tego opowieść wartą przeistoczenia tego w cienką książke. Coś co będę mogła czytać wieczorami pijąć gorącą czekoladę (która nie jest kakałkiem) i myśleć : to jest ciekawa historia, to jest historia warta wydrukowania. Ale myliłam się... bez obrazy ale zawiodłam sie, zmarnowałaś swój potecjał

      Usuń
    3. Ale.. wszystko jeszcze się wyjaśni. W epilogu. Chdzi o to, że boję się, że inaczej nie dałabym rady tego wytłumaczyć, rozwinąć, skończyć. Poza tym chciałam zawrzeć pewien morał. I mam nadzieję, że w epilogu mi się to udało. Tłumaczę w nim wszystko co nie wytłumaczone i wyjaśniam dlaczego tak, a nie inaczej. Opisane jest to jak wielkim błędem było to co zrobiła Ellen. I morał, że nigdy nie wolno się poddawać.
      Przepraszam jeśli Cie zawiodłam :( Przykro mi to słyszeć, ale chyba nic nie mogę na to poradzić...

      Usuń