Kiedy tylko to powiedział powietrze w pokoju zgęstniało od nadmiaru tajemniczości i stresu obydwu stron.
-Byłoby miło. – odpowiedziała Ellen
usadzając się wygodniej i nerwowo strzelając palcami.
-Moja matka, a mianowicie Luna Lovegood zmarła
kiedy miałem 11 lat. Dokładnie tego dnia kiedy przyszedł do mnie
list z Hogwartu. Pamiętam ten dzień tak dokładnie, że mógłbym
go opisać w dokładności co do sekundy. W prasie napisano, że
zabił ją jej własny wynalazek, ale tak nie było. Zabiło ją coś
co do dziś jest moim koszmarem, coś co jest moim boginem. –
zatrzymał się i wziął głęboki oddech przełykając łzy.- I
właśnie przez to wszystko się zaczęło. W trzeciej klasie na
lekcji Obrony Przed Czarną Magią mieliśmy boginy. Kiedy przed nim
stanąłem nie mogłem sobie poradzić. Laura kumplowała się wtedy
z Malfoyem i dlatego całą grupą się ze mnie śmieli. – znów
przerwał, a kiedy znów zaczął jego głos był ledwie słyszalny.
– I wtedy ona wpadła na pomysł. Którejś nocy wysłała do mnie
list teoretycznie od dziewczyny, która wtedy mi się podobała.
Wyszedłem jej na spotkanie przed Zakazanym Lasem...
Głos urwał mu się
całkowicie i nie mógł dalej mówić. Ellen- ta twarda i pozbawiona
współczucia Ellen wstała ze swojego miejsca. Spojrzał na nią
przerażony, że chce wyjść, ale ona zamiast tego podeszła bliżej.
Siadając na poręczy fotela objęła go ramieniem i wbrew swojej
wielkiej ciekawości wyszeptała:
-Nie musisz mi tego mówić. Rozumiem...
-NIE!!! – jego wkurzony wrzask zaskoczył ją
bardziej niż cokolwiek tamtego dnia. – Idź stąd! Idź stąd i
nigdy nie wracaj! NIGDY już do mnie nie podchodź!!!
Ellen odskoczyła z
oparcia ledwo uchylając się przed czerwonym płomieniem płynącym
z różdżki chłopaka. Nie oglądając się na jego wciąż płynące
łzy wybiegła z Pokoju Życzeń. Schody rozmazały jej się przed
oczami, ale bała się zwolnić. W desperacji spojrzała za siebie,
wciąż bała się, że ją goni. Nawet nie zauważyła, że ruchome
schody, których rozkładu jazdy nikt dokładnie nie znał zwiały
jej z drogi. Spadając nawet nie poczuła bólu... może dlatego, że
ktoś w ostatniej chwili złapał ją za rękę...
-Trzymaj się! – wrzasnęła jakaś
dziewczyna z elegancko zawiązanym, puchońskim krawatem na szyi.
-Chyba nie myślisz, że mam zamiar puścić!!!
– odkrzyknęła Ellen z całych sił starając się nie patrzeć w
dół.
Dziewczyna nie
odpowiedziała. Zamiast tego drugą ręką dobyła różdżki i
wypowiedziała zaklęcie. Z magicznego patyka natychmiast wyskoczyła panda i chwiejnym, ale szybkim krokiem poczłapała w stronę najbliższej klasy.
Po chwili z
pomieszczenia wybiegł tłum uczniów z profesorem Longbottomem na
czele. Ellen zacisnęła zęby. Dlaczego akurat ON?! Zapłakała w
duchu. Sekundę później zamiast wisieć w powietrzu spokojnie
leżała w Skrzydle Szpitalnym. Oczywiście nic jej nie było, ale
pani Pomfrey uparła się, że jej nie wypuści dopóki dziewczyna
nie powie jej jakim cudem nie zauważyła, że schody jej uciekły.
Ellen domyślała się, że podejrzewa ją o zaburzenia psychiczne, a
ponieważ nie miała ochoty iść na lekcje postanowiła trochę
poudawać.
Jednak gdy przyszedł
profesor Longbottom dotarło do niej, że musi coś wymyślić. Miała
szczęście, że była w tej szkole nowa.
-No dobrze. Mam nadzieje, że oboje wiemy, że
z twoją psychiką wszystko w porządku. Dlatego też pomnimy
wszelkie spekulacje i przejdźmy od razu do sedna sprawy. –
oznajmił na wstępie nauczyciel siadając obok łóżka dziewczyny.
– Co się stało?
-Nic. Ja... po prostu zapomniałam, że tu
schody się ruszają. Przez 15 lat żyłam w innym świecie i przez
chwilę o tym zapomniałam. Nigdy więcej nie popełnię tego
błędu... ta dziewczyna uratowała mi życie.
-Tak po prostu szłaś i nie patrzyłaś pod
nogi o mało przez to nie ginąc, a teraz siedzisz tu z pustą miną
i nawet na mnie nie patrzysz kiedy rozmawiamy? – zapytał
niedowierzając nauczyciel. – Może rzeczywiście zostawimy cię
tutaj na obserwacji.
-Przepraszam, ja tylko wciąż nie mogę
uwierzyć. Naprawdę. – spojrzała nauczycielowi w oczy starając
się nie zwracać uwagi na to, że mają ten sam odcień co syna.
-No cóż... W takim razie tą decyzję
pozostawiam pani Pomfrey. Aha i pamiętaj o tym żeby bardziej
uważać na schodach. – to mówiąc wyszedł.
Ellen z powrotem
opadła na poduszki. Od nadmiaru stresu dostała gorączki i
uzdrowicielka pozwoliła jej zostać w łóżku. rozmyślając o tym
co działo się z Mattym, dziewczyna zapadła w głęboki sen pełen
zieleni. Gdy tylko otworzyła oczy, postanowiła natychmiast ściąć
zielone końcówki i pozbyć się wszystkich ciuchów tego koloru.
Dopiero po chwili zauważyła, że przy jej łóżku ktoś stoi. Ktoś
z intensywnie niebieskimi oczami.
Nie sposób było jej nie rozpoznać. W końcu w całym Hogwarcie nie było drugiej tak ciekawej osoby. Jej włosy były jasno różowe z fioletowymi końcówkami, a oczy idealnie okrągłe. Do tego miała naprawdę jasne usta i gładką cerę. Ellen od razu wiedziała, że to jej wybawczyni, która o dziwo pozbyła się już szaty i zamiast twgo ubrana była po mugolsku <klik>.
-Hej. Przyszłam zapytać czy już wszystko w
porządku. Wcześniej nie chcieli mnie wpuścić. – oznajmiła
troskliwie dziewczyna.
-U mnie zawsze wszystko w porządku. –
oznajmiła sucho dziewczyna lecz po chwili skarciła samą siebie
przypominając sobie ile jej zawdzięcza. – Przepraszam.
Uratowałaś mi życie. Dzięki.
-Nie ma za co. Domyślam się, że po takim
doświadczeniu ludzie bywają wkurzeni. Aczkolwiek nie mam ochoty
sprawdzać tego na własnej skórze.
Ellen roześmiała się
wbrew samej sobie. Nagle poczuła, że dłużej nie wytrzyma. Od
ponad trzech tygodni ani razu nie wyraziła swoich emocji. Przez myśl
przeszło jej nawet, że z tym mniejszy kłopot był w domu dziecka.
Tam zawsze wyzłaszczała się na innych, a radość uwalniała
podczas samotnych ucieczek. Teraz jednak po tak długim czasie
suchego milczenia poczuła, że puszcza. Jej śmiech rozniósł się
po całym pomieszczeniu odbijając się od ram pustych, metalowych
łóżek.
-No dobra. Wyśmiałaś się, to teraz mi
powiedz co naprawdę się stało. Wiem, że jesteś tu nowa, ale
nawet mugole patrzą pod nogi kiedy idą.
-Zamyśliłam się.
-Biegłaś i rozglądałaś się za siebie
jakby ktoś cię gonił. To nie jest normalne. – nie ustępowała kolorowo włosa.
-Co mam ci powiedzieć? Że goniło mnie
zombi?
-Łatwiej by było prawdę.
-Nie mogę.
-Nie chcesz.
-Masz rację. – zgodziła się. – Ale to
nie zmienia faktu, że nie mogę.
-Możesz. – zaprzeczyła dziewczyna,
wydawała się być bardzo pewna siebie.
-Znasz Mattiego Longbottoma? – zmieniła
temat Ellen.
-A kto go nie zna?To syn wice dyrektora.
-No tak... a co wiesz o jego stosunkach z
Laurą Jagger? – starała się brzmieć niewinnie, ale po minie
dziewczyny poznała, że jej nie wyszło.
-A więc to o niego chodzi? – zapytała
dziewczyna. – W takim razie obawiam się, że nie mogę ci pomóc.
Tylko on, albo Laura mogą ci o tym opowiedzieć.
-Taaa... w każdym razie cokolwiek to było o
mało przez to nie zginęłam... – zaczęła Ellen starając się
wzbudzić ciekawość w dziewczynie i skłonić ją do rozmowy.
-Nie ty jedna... – zaczęła tamta i
natychmiast urwała.
Twarz puchonki zrobiła
się blada gdy tylko spojrzała na Ellen. Ślizgonka leżała na
swoim łóżku jak zamurowana z lekko otwartymi ustami. Oczy miała
jak spodki, a gdy się odezwała jej głos był cienki i drżący jak
u staruszki.
-L...Laura?- wydukała.
-Słuchaj: nie wiem co już ci powiedział
Matty, a czego ci nie powiedział. W każdym razie ode mnie nie
dowiesz się więcej!
-Czy ona kogoś zabiła? – ku swemu
zdziwieniu Ellen nie była zaskoczona, ani nawet zła, sama nigdy by
nie zabiła, ale...
-NIE. Ale to tyle ile mogę ci powiedzieć. –
zaprzeczyła dziewczyna zniesmaczona tym pytaniem.
-Skoro tak twierdzisz... – poddała się
Ellen, dziwne, ale wciąż była zmęczona. – Nawet nie wiem jak
masz na imię...
-Luna, Luna Elenvood. – odpowiedziała.
-Ellen, Ellen Victorie Yaxley.
-Przecież wiem. Jesteś już sławna. –
roześmiała się Luna. – A teraz pozwól, że się oddalę. Muszę
iść pomóc prof. Vector...
Ellen tylko wywróciła
oczami. „Ach ci puchoni... zawsze tacy pomocni” pomyślała znów
zapadając w sen pełen koszmarów. Nagle w jednym z nich pojawiła
się Luna, tyle że na nazwisko było jej Lovegood... Kiedy znów się
obudziła za oknami było już bardzo ciemno, a na stoliku obok jej
łóżka leżała ciemno zielona kartka. Ellen od razu domyśliła
się od kogo więc nie była pewna czy chce ją czytać. W końcu
jednak ciekawość zwyciężyła i zapalając lampkę sięgnęła po
kartkę. Po chwili zajęła się lekturą, cienkiej srebrnej
czcionki.
El.,
Byłam
już u Ciebie dwa razy, ale za każdym z nich spałaś. Chciałam
nawet poczekać, ale p. Pomfrey mi zabroniła, Jakaś puchonka (która
miała więcej szczęścia ode mnie) powiedziała mi co się stało.
Nie mogę jednak uwierzyć, że tak po prostu zapomniałaś o
ruchomości schodów. Dlatego mam nadzieję, że kiedy przyjdę
powiesz mi prawdę.
Mam
nadzieję, że wszystko z Tobą w porządku
~Laura
Ellen odłożyła
list. Z braku innych pomysłów zamknęła oczy i spróbowała
zasnąć. Jednak zamiast snu przyszło co innego.
Ddziewczyna biegła,
a jej białe włosy targał zimny wiatr. Mimo, że wokół leżał
śnieg miała na sobie elegancką sukienkę przykrytą rozpiętym
płaszczem powiewającym za nią jak peleryna. Z nosa dziewczyny
leciała krew, a jej krzyki były naprawdę rozpaczliwe i mieszały
się z krzykami samej Ellen. Ślizgonka próbowała jej pomóc, ale
nie miała świadomości własnego ciała. Nie mogła nawet poruszyć
dłonią z różdżką. Mogła jedynie krzyczeć wiedząc, że i tak
nikt jej nie usłyszy. Nie wiedziała przed czym ucieka dziewczyna,
ale czuła, że musi jej pomóc.
Nagle zza drzew
pokrytych śniegiem wyłoniła się postać. Ellen wybałuszyła oczy
rozpoznając w niej Laurę. Po chwili przez powietrze przeleciał
zielony płomień, a uciekinierka z jękiem upadła na ziemię. Życie
uleciało z niej wraz z śniegiem wzbitym podczas upadku. Laura tylko
się śmiała, śmiała i śmiała. Śmiała się, aż do momentu
kiedy Ellen udało się otworzyć oczy i z powrotem znaleźć się w
Skrzydle Szpitalnym.
-Śmierć... – wyszeptała dziewczyna tuż po przebudzeniu –
Jedyna rzecz, której brzydzi się Ellen Victorie Yaxley.
Rozdział znów dedykowany Lunie ponieważ nikt
inny nie czyta (a przynajmniej nie komentuje) no i ona właśnie
pojawiła się w powieści i ma w niej wiele ról do odegrania
Pozdro :*
Kolejny świetny rozdział. Jestem ogromnie ciekawa rozwoju sytuacji i tego jak potoczy się historia. Czytałam jak zwykle z OGROMNIASTYM bananem na twarzy i z zapartym tchem. Ciekawie usytuowałaś moją postać w tym niebanalnym opowiadaniu :) . Czekam z niecierpliwością na kolejne i uwielbiam niebieskie pączki
OdpowiedzUsuńMasz tu nowego przybysza do opowiadania :) . Od razu jak zobaczyłam że to jest o świecie czarodziejów wiedziałam, że będę to czytać i się nie myliłam. Podobają mi się losy Ellen. Uwielbiam tą jej złość! Dzięki temu jest boska. Nie rozumiem tylko czemu Matty tak się na nią wydarł. Wiem, że tu chodzi o tą zieloną demonicę ale przyszedł mi na myśl od razu jej ojciec. Raczej nie mam już nic do dodania, więc chciałabym poprosić o szybkie napisanie następnego rozdziału (wiem, dopiero co napisałaś ten, wiem, ja nie dobra ;), ale nie wymagam) no i żeby wena cię nie upuszczała!
OdpowiedzUsuńPozdrowionka od Alexii
Dziękuję :) I postaram się zrobić to jak najszybciej :)
UsuńRób szybko bo w tym huraganie pomagają 3 rzeczy :
Usuń1. Herbata
2.jedzenie
3.Twój blog.
Proszę pośpiesz się!!!!!