Rozdział
VII
„Co
myśli Jake?”
Następnego dnia rano pani Pomfrey stwierdziła,
że Ellen wystarczy już lenistwa. Odpuściła jej jednak pójście
na lekcje, zamiast tego wysyłając ją do dormitorium. Dziewczyna
ucieszyła się, wiedziała, że łatwiej będzie jej unikać
Matty’ego w cichym dormitorium. Bała się jednak tego co powie jej
przyjaciółka. Po nocnej wizji nie miała pewności czy chce poznać
prawdę.
Kiedy weszła do dormitorium Laura była już w
łazience skąd dobiegał głośny szum prysznica. Ellen postanowiła
się przebrać. Miała dość leżenia w tych samych ciuchach przez
całe 2 dni. <klik>
W końcu drzwi łazienki otowrzyły się i z jej
wnętrza wyszła ubrana w sukienkę <klik> Laura.
Ellen uśmiechnęła się sztucznie gdy przyjaciółka mocno ją
uściskała.
Gdy w końcu się póściły mina Laury była
surowa. Chciała jak najszybciej dowiedzieć się co stało się
Ellen i natychmiast zaczęła to z niej wyciągać. Panna Yaxley nie
spieszyła się jednak do wyjaśnień, olewając prośby i błagania
przyjaciółki rzuciła tylko „Pani Pomfrey kazała mi coś z jeść”
i wyszła z pokoju. Rada nie rada Laura natychmiast ją dogoniła
jeszcze w drodze do Wielkiej Sali próbując coś z niej wyciągnąć.
Ellen była jednak zbyt skupiona na modlitwie o to by na śniadaniu
nie było Matty’ego. Jednak jako, że nigdy nie była zbyt gorliwą
chrześcijanką Bóg nie raczył wysłuchać jej prośby.
Gdy tylko weszły do Wielkiej Sali przy stole
krukonów zapanowała cisza. Po chwili Matty wstał i ruszył w ich
stronę. Przerażona Ellen szybko pociągnąła Laurę za rękę
siadając z nią przy najbliższym stole, nie zwarzając nawet na to,
że był to stół Puchonów. Szybko nałożyła sobie naleśnika i
zasłaniając się włosami zaczęła konsumpcję.
-Ej, wiedziałam, że jesteś głodna, ale
żeby aż tak? – roześmiała się sztucznie Laura starając się
trzymać pozory normalności.
Trzeba przyznać, że
nieźle jej się to udawało. Do niedawna wpatrujący się w nie jak
w kosmitów, puchoni, odwrócili wzrok i zajęli się swoimi
sprawami. Nawet przy stole krukonów powoli zaczęły wznosić się
rozmowy. Jednak nauczyciele oraz Ślizgoni, a także oczywiście
Matty wciąż byli nimi zafascynowani.
W końcu gdy zaczęły
przepychać się i udawać, że dobrze się bawią nawet oni dali
sobie spokój. Większość uznała pewnie, że dwie zabłąkane
ślizgonki przegrały jakiś głupi znak. Ostatecznie nawet Matty
oklapł z powrotem na swoje siedzenie.
Właśnie w tym
momencie gdy wszystko już prawie wróciło do normalności coś
musiało się zepsuć. Wraz z poranną pocztą na stół ślizgonów
opadł elegancki, biału puchacz należący do Scorpiusa.
Chłopak z uśmiechem
rozpakował przywiązany do nóżki list najwyraźniej spodziewając
się kolejnej wiadomości od jakiejś dziwnej psycho-fanki, którą
mógłby potem zaliczyć i powyśmiewać.
Mina zrzedła mu już
po pierwszym słowie. Zbladł jeszcze bardziej niż zwykle, a z jego
oczu znikł pogardliwy blask. Ellen przyjrzała mu się dobrze
zastanawiając się jak zareaguje jego świta. W momencie gdy Irine
złapała go za rękę chłopak wyrwał się i szybko podarł list
nie dając go Jake’owi do przeczytania. Uśmiechnął się drwiąco
i powiedział coś czego Ellen nie dosłyszała, jednak jego słowa
sprawiły, że teraz to jego przyjaciele zbledli. Wtedy właśnie
Matty odważył się znów do niej podejść.
-Możemy pogadać? – spytał gdy dotarł do
stołu Puchonów.
-Yyy... możemy nie teraz? Jestem strasznie
głodna, a pani Pomfrey kazała mi się najeść. – próbowała
się wykręcić Ellen.
-Proszę... Mieszkasz teraz obok kuchni, a
skrzaty wręcz skaczą z radości gdy tylko mogą kogoś nakarmić.
– nie ustępował.
Czyjś krzyk uwolnił
ją od odpowiedzi. Wszyscy nauczyciele znajdujący się w Sali
poderwali się z miejsc wraz z uczniami. Po chwili pół Hogwartu
stało już w Sali Wejściowej ze zdumieniem i zaciekawieniem
przyglądając się rozgrywające się przed nimi scenie.
Ellen wytrzeszczyła
oczy widząc, że bierze w niej udział jej wybawicielka, a potem
szczęka opadła jej do podłogi gdy zobaczyła kogo osłania.
Scorpius Malfoy
celował w nią różdżką ze złością próbując przewiercić ją
spojrzeniem kiedy ona zasłaniając Sandy Malfoy próbowała
przemówić mu do rozsądku. Żadne z nich nie zważało na to, że
otacza ich pół szkoły. Sandy płakała rzewnie mamrocząc coś pod
nosem, brzmiało to trochę jak przeprosiny, ale nikt nie skupiał
się na tym za bardzo bo wszyscy wiedzieli co jest najważniejsze.
-Zabiję ją rozumiesz?! Jeśli wcześniej
będę musiał zabić ciebie to zrobię to! Jesteś tylko jakąś
cholerną krukonką i nic nie obchodzi mnie to co myśli o tym
Jake!!! – darł się Scorpius.
-Nikogo nie zabijesz debilu!!! Ona nie miała
pojęcia co robi!!! To DZIECKO! – darła się Luna najwidoczniej
nie rozumiejąc drugiej części zdania młodego Malfoya.
-Jebie mnie to! Może sobie być kim chce!
Rozjebała mi życie!!!
-To twoja SIOSTRA! I jej życie też właśnie
legło w gruzach!!!
-Gruz to ty sobie możesz żreć, Suko!!!
-Sectumsempra!!!
Wszystko zdawało się
dziać w zwolnionym tempie. Gdy promień wystrzelony z różdżki
Jake’a trafił w Malfoya ten opadł z hukiem na podłogę
zdąrzywszy jeszcze w locie wybałuszyć oczy. Popadł w drgawki gdy
z jego ciała zaczęła ulatniać się krew. Przerażeni uczniowie
stali jak sparaliżowani wpatrując się w wykrwawiającego się
chłopaka. Tylko jedna osoba zachowała trzeźwość umysłu i była
nią właśnie Ellen na którą z jakiegoś powodu nie działały
takie widoki. Dziewczyna ruszyła do przodu po drodze wyjmując
różdżkę. Krzycząc do Luny żeby odpędziła tłum uklękła przy
Malfoy’u.
-Evecto memorien! – wyszeptała przykładając
różdżkę do najgłębszej z ran, a następnie robiąc to z każdą
kolejną.
Sekundę później
obok niej stali już wszyscy nauczyciele z panią Pomfrey na czele.
Lekarka wyczarowała nosze i razem z Flitwickiem ruszyli do Skrzydła
Szpitalnego. Blada jak ściana dyrektorka opierała się o Filcha, a
profesor Longbottom zdawał się być z lekka nieobecni. Pozostali
nauczyciele wciąż rozganiali uczniów nakazując im słuchać się
swoich prefektów. W końcu ocknął się nawet profesor Longbottom i
pochylił się pomagając Ellen wstać.
W korytarzu była więc
już tylko ona, Jake i nauczyciele, oraz wielka plama krwi Malfoya.
Sandy i Luna również zniknęły.
Nagle zapadła cisza.
Jake wciąż stał na swoim miejscu zbyt oszołomiony tym co zrobił
by choćby się poruszyć. Ellen również wmurowało w ziemię,
wzrok miała utkwiony w swoich zachlapanych Malfoy’owską krwią,
dłoniach.
-+100 punktów dla Slytherinu za
natychmiastową reakcję, Panno Yaxley, ale teraz może pani już
odejść... – wydukała w końcu dyrektorka.
Ellen kiwnęła drętwo
głową mrugając szybko aby odzyskać kontakt z rzeczywistością.
Czuła, że nogi ma ciężkie jak z ołowiu mimo, że cała drgała
jak galaretka. W końcu z wielkim wysiłkiem zaczęła iść do
Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Gdy tylko odeszła Jake padł na
ziemię.
~*~Kilka minut później~*~
-Dlaczego zawsze ty? – spytała Laura gdy
obie, wciąż oszołomione, siedziały w Pokoju Wspólnym.
-Kłopoty mnie lubią. – spróbowała
zażartować Ellen, ale jej smutny ton wzruszyłby nawet zombi.
-W takim razie już koniecznie musisz mi
opowiedzieć co wydarzyło się przed wczoraj. – odparła
stanowczo Laura.
Nerwy Ellen puściły.
Mocno ścisnęła poduszkę i powoli zaczęła opowiadać swoją
historię. Laura nie przerywała jej i jedynym dowodem, że słuchała
była jej z każdą minutą coraz bledsza, twarz. W końcu Jagger
była już tak blada, że Ellen musiała przestać z obawy przed
reakcją przyjaciółki.
-Wszystko w porządku? – spytała patrząc w
jej ciemne oczy.
-Tak. Po prostu... opowiadaj dalej.
-Okey. No więc wtedy ja powiedziałam mu, że
nie musi dalej mówić, że go rozumiem. Chciałam go pocieszyć,
pomóc mu. Tyle, że on się wkurzył. Mocno, zaczął wrzeszczeć
żebym się wyniosła, nawet groził mi różdżką. Naprawdę się
bałam więc uciekłam. To właśnie przez to niezauważyłam, że
schody mi uciekły...
-Luna uratowała ci życie... – zauważyła
Laura – chyba masz teraz okazję się jej odwdzięczyć.
-Co? – nie zrozumiała Ellen.
-No wiesz... emocje już troszkę opadły więc
może przetrawiła już słowa Malfoy’a. – sugerowała dalej
Laura.
-CO?!
-Och błagam cię, El.! Nie udawaj głupiej.
„Jesteś tylko jakąś cholerną krukonką i nic nie obchodzi mnie
to co myśli o tym Jake”...
-Chcesz powiedzieć, że...? – zapytała
niedowierzająco Ellen. - Nie... to nie możliwe.
-A jednak. Kocha się w niej od pierwszej
klasy...
-Jake?! Ona jest przecież przykładną
puchoneczką...
-Och błagam Cię. Z Jake’a jest totalny
słodziak i romantyk, jest jeszcze słodszy niż Irine.
-Thy... To chyba nie jest trudne. –
prychnęła Ellen przypominając sobie zawsze dobrze ubraną
dziewczyne, która według niej była po prostu wredną suką.
-Oj Ellen, Ellen. Zmieniłabyś zdanie gdybyś
tylko zobaczyła Irine w akcji. Ta dziewczyna to najsłodszy
cukier... – roześmiała się Laura.
-Hahahahahahahahahahaha... Mów mi jeszcze.
Już prościej byłoby znaleźć słodkiego pająka.
-Och, El. Widać, że jeszcze się nie
poznałaś na tej paczce.
Ellen tylko się
roześmiała. Czuła, że od nadmiaru myśli pęka jej głowa i nie
było to zbyt miłe uczucie, więc choć przez chwilę cieszyła się
śmiechem. Nic nie rozumiała. Jak Jake’owi mogła podobać się
Luna? Owszem była słodka, śliczna i miała niesamowity charakter,
ale do cholery! Była puchonką! No, ale jeśli to nie była prawda
to co mu odbiło kiedy zaatakował Malfoy’a? No i jeszcze co
takiego zrobiła Sandy, że Score był na nią aż tak zły?
-Masz może aspirynę? – zapytała w końcu
łapiąc się za głowę.
-Nie mam. A teraz nie na to czas. Muszisz iść
do Luny. Ta dziewczyna jest pewnie teraz tak samo zagubiona jak
Ty... – zasugerowała Laura, zastanawiając się czym jest rzekoma
„aspiryna”.
-Tylko... obiecaj, że kiedy wrócę wszystko
mi wyjaśnisz.
-Obiecuję. A teraz leć!
Ellen kiwnęła głową
i wyszła z Pokoju. Ludzie, których mijała schodzili jej z drogi i
szybko uświadomiła sobie dlaczego. Na jej rękach wciąż widać
było zaschniętą krew Malfoy’a. Stojąc już pod wejściem do
Pokoju Wspólnego Puchonów zaczęła ją nerwowo skubać
uświadamiając sobie, że nia ma pojęcia jak tam wejść. Właśnie
w momencie gdy miała zrezygnować i odejść, drzwi same się
otworzyły.
Pchana rozpędem Luna,
wpadła na nią i natychmiast mocno ją przytuliła. Ellen czuła jak
jej ubranie mięknie od łez.
-Ej! – krzyknęła delikatnie odpychając
dziewczynę. – Lubię tą bluzkę.
-Przepraszam... – siąknęła dziewczyna –
Po prostu... Martwię się o Jake’a...
-O Jake’a? Z tego co pamiętam to Malfoy
oberwał Sectumsemprą prosto w serce...
-No właśnie!!! Więc co jeśli go wywalą?!
-Malfoy’a?
-JAKE’A!!!
-A... Nie wiem, ale czemu Cię to obchodzi? –
dziwiła się Ellen.
-Och, błagam Cię, El.! Serio nie widzisz jak
on mi się podoba?!
-Och... w takim razie rzeczywiście
nienajlepiej jeśli go wywalą...
-Spokojnie. Nigdy mnie nie wywalą.
Obie dziewczyny
odwróciły się natychmiastowo, mimo że nie było im to potrzebne
do rozpoznania głosu. Za nimi stał Jake i uśmiechał się szeroko
mimo wciąż rozbieganych i przerażonych oczu. Ellen stała jak
zamurowana z jednego powodu: nie rozumiała jakim cudem chłopak
wciąż przed nimi stoi? Przecież powinni go przynajmniej zawiesić.
Luna miała tych powodów o wiele więcej. Jej serce szalało z
radości i nie dowierzania. W umyśle raz po raz wybuchały kolorowe
fajerwerki wyganiające wszystkie logiczne myśli. W końcu nogi
zaczęły drżeć jej jak z waty i dziewczyna padła w dół w
ostatniej chwili złapana przez Jake’a.
-Jakim cudem...? – udało się wreszcie
wykrztusić Ellen gdy całą trójką byli już w Skrzydle
Szpitalnym.
-McGonagall odczytała moje myśli i
ostatecznie uznała, że mój czyn był wystarczająco szlachetny by
nie wywalić mnie z Hogwartu. – odparł chłopak głaszcząc
nieprzytomną Lunę po czole. – Ale mam szlaban do końca roku. Na
Quidditch’a, na Hogsmeade i cotygodniowy dyżur u Filcha.
Ellen pokiwała głową
i spojrzała w kierunku zasłoniętego parawanami łóżka, stojącego
po przeciwnej stronie sali najdalej jak to możliwe od nich. Jake
pochwycił jej spojrzenie i natychmiast spochmurniał.
-Irine z nim jest. Obiecała, że gdy tylko
się obudzi postara się wytargować mi choć 10 minut życia.
-Sekund chyba... – Odparła Ellen.
_________
No więc: z kompem już wszystko w porządku tylko
z moją weną gorzej. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko
rozdział jest w miarę Ok. O komentarze prosić nie będę, nie
ukrywam jednak, że miło się je czyta i są niezłym paliwkiem.
Rozumiem jednak, że nie każdemu się chce. Szkoda, ale trzeba z tym
żyć.
W każdym razie życzę miłego czytania i
cierpliwości :3
~Sówka ;)
Opłacało się czekać. z twoją weną nic niema rozdział jest ZAJEBISTY i w ogóle człowieku proszę cię dodawać te rozdziały szybciej!
OdpowiedzUsuńJEEEEEEEEE! No na reszcie! Dziękuję Ci człowieku! Ja tu sobie siedzę, zastanawiam się nad życiowymi rozterkami, paczę na fb, wchodzę w link i jestem znowu heppy. Te dzięki jest za to, że mogłaś mnie odciągnąć super płynnym stylem pisania i niesamowitym charakterem Ellen od rozmyślań. Jeszcze raz dzięki. Życzę ci tego, abyś dostała wiadro (takie wielkie!) weny, napiła się z niego wielkimi łykami i napisała szybciutko kolejny rozdzialik :) Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawia (naćpana szczęściem) Alexia.
O matkoooooo! Teraz to ja dziękuję, serio. Bożeeeeeee teraz też jestem naćpana szczęściem. To takie cudowne jak ktoś docenia to co robisz i jeszcze pisze o tym w taki sposób...... Cudowne ^^ Serio <3 Kocham Was obie i obydwu dziękuję, że tu jesteście, bo bez Was nic z tego by nie istniało <3
UsuńDziękuje w imieniu moim i Naćpanej :P. Kochamy twoje notki i obie jesteśmy całe heppy jak określiła Naćpana. Dodawaj notki częściej prosimy!!!! Niewiem ustal sobie jeden dzień w tygodniu np: Niedziele na dodawanie notek. Ty z twoim płynnym ( jak rzeka po ulewie) stylem pisania i cudownymi postaciami ( z czego jedną ja wymyśliłam ) i kiedy wpleciesz niebieskie pączki?? Kochajmy Sowę i czytajmy blog
UsuńLuna&Naćpana