poniedziałek, 25 lutego 2013

Rozdział III


Rozdział III
Lodowe serce”
Reszta dnia minęła spokojnie, najwidoczniej Lily nie potrzebowała swoich kosmetyków. Ellen zaliczała ostatnie sprawdziany, a w tym czasie pani prefekt powtarzała materiały. W końcu popołudniu Lilka wpadła na pomysł by poćwiczyć Quidditcha. Ellen od razu chciała zaprzeczyć wykręcając się zakazem, ale McGonagall akurat teraz się zgodziła. Wkurzona panna Yaxley wpadła na kolejny pomysł.
-To co Ell, idziemy? – panna prefekt już znalazła jakiś skrót.
-Jasne, Lilyanne! – odpowiedziała.
-Lily! – odkrzyknęła tamta ze śmiechem.
Ellen tylko wywróciła oczami. Plan wcieli w życie już dziś wieczorem. Jak na razie musi sprawdzić jak „Perfekcyjna Pani Potter” radzi sobie w powietrzu. Od McGonagall dowiedziała się już, że ma wielkie szanse na dostanie się do Drużyny jako ścigająca. Już po kilku minutach w powietrzu miała pewność, że jest 100 razy lepsza od Lilyanne, która już od 3 lat gra w Gryfońskiej Drużynie Quidditcha jako obrońca. Uśmiechnęła się w duchu na wyobrażenie jak cudownie będzie wbijać jej gole. Zupełnie zadowolona zaczęła wbijać gol za golem, a biedna panna Potter nic nie mogła na to poradzić. I gdy w końcu Ellen wbiła ostatniego 15 gola, który dawał jej 150 punktów poddała się i zeszła z miotły.
W cudownym nastroju Ellen ruszyła na kolacje zastanawiając się nawet przez chwileczkę czy nie wycofać swojego planu. Po krótkim zastanowieniu zdecydowała jednak, że nie może się tak szybko poddawać. Po zjedzonej kolacji Ellen udała się więc do pokoju Lily, która postanowiła pomóc w sprzątaniu po kolacji. Kilka minut później wychodziła już stamtąd z diabolicznym uśmiechem i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, a krzyk nastolatki wracającej do pokoju utwierdził ją w przekonaniu, że wszystko zrobiła dobrze.
-PAAAAAAAAJĄKI!!! – darła się Lily najwyraźniej nie zauważywszy jeszcze drugiej części zemsty za bycie miłym.
„Taaak” westchnęła Ellen widząc jak dziewczyna wybiega ze swojego pokoju w pośpiechu gubiąc szpilki.
-ELLEN! Wiesz coś o tych wąsach, papierosach i butelkach domalowanych drużynie Armat z Chudley?! – wydarła się McGonagall gdy zobaczyła drugą część planu.
Kara za tamtą niespodziankę nie była zbyt duża. Za kolejne tak samo, ale tuż przed wyjazdem na King Cross McGonagall zastanawiała się czy nie zabronić Ellen wziąć ze sobą kota. W końcu stwierdziła jednak, że nie zna nikogo kto wziąłby Lemmy’ego na całe 10 miesięcy. Dlatego teraz w samochodzie pomiędzy Ellen i Lilyanne na tylnim siedzeniu stał koszyk z kotem.
Dziewczyny nienawidziły się wzajemnie. Była to wina jedynie Ellen, która była z siebie niewyobrażalnie dumna. Jeszcze nie była w szkole, a już ma tam przynajmniej 2 wrogów. Albo raczej 2 bandy wrogów. Myślała oczywiście o bandach Malfoya i Potterów.
Uśmiechnęła się w myślach przypominając sobie sytuacje z przed ponad miesiąca. Co dziwne wtedy mówił tylko Malfoy i ani jego kolega ani koleżanka nie bronili go. Z takim czymś spotkała się po raz pierwszy. Normalnie banda atakowała całościowo i to najczęściej jedną, bezbronną osobę.
W końcu samochód zatrzymał się przed budynkiem dworca. Ellen wyskoczyła z niego z kotem w koszyku. McGonagall przywołała wózki i po chwili całą trójką szły na peron numer 9 i ¾. Dziewczyna nadal nie wiedziała jak to możliwe. Przecież jechała już kiedyś pociągiem i wiedziała, że perony nigdy nie mają liczb mieszanych. Gdy były już na peronie 9 zrozumiała, że to musi być żart. Przecież tuż obok stała barierka za którą wisiał napis „Peron 10”. Mimo to McGonagall zatrzymała się w małym oddaleniu od barierki i popchnęła delikatnie Lily, która wraz ze swoim wózkiem zaczęła biec na balustradę. Ellen otworzyła szeroko oczy gdy dziewczyna zamiast się rozbić wsiąknęła do środka. McGonagall uśmiechnęła się do niej i pokazała jej, że teraz jej kolej. Ellen uniosła brwi i ustawiwszy się naprzeciw barierki ruszyła. Tuż przed nią przebiegła jakaś szatynka i również znikła. Wtedy Ellen przyśpieszyła jeszcze bardziej i już po chwili patrzyła na Peron numer 9 i ¾.
-Znajdźcie sobie przedział, bo za 10 minut odjeżdżamy. – oznajmiła McGonagall i skierowała się do pociągu.
Po chwili Ellen straciła ją z oczu pośród tłumów dzieci i dorosłych. Podekscytowane jedenastoletnie dzieci ze łzami w oczach żegnały się z rodzicami, straszone przez starsze rodzeństwo dziwnymi opowieściami. Starsze dzieci latały po całym peronie z nowinkami i plotkami witając się z przyjaciółmi i chwaląc wspomnieniami z wakacji. Uczniowie najstarszych klas nie zachowywali się dużo poważniej. Tylko prefekci pilnowali żeby nie wszczynać, żadnych bójek i kłótni w panującym harmiderze. Lily była już w tym tłumie osób witając się z rodziną i przyjaciółmi i zapewne obgadując Ellen. Rozglądając się po peronie i zaglądając do pociągu dziewczyna zauważyła, że KAŻDY ma choć jedną osobę z którą wita się lub żegna, przytulając i śmiejąc się. I tylko ona sama stała na tym wielkim peronie po chwili ciągnąc swój bagaż korytarzem pociągu. I właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu poczuła, że wcale nie chce być sama.
Znalazłszy pusty przedział weszła do środka i rzuciła bagaże na górną półkę. Z torby wyjęła swoją MP3 i metodycznie głaszcząc Lemmy’ego zasłuchała się w muzyce. <klik>
Kilka minut później pociąg z gwizdem ruszył. Przez szklane drzwi przedziału dziewczyna widziała ostatnich uczniów szukających miejsca. Młodsze dzieci przystawiały nosy do szyb machając swoim rodzicom. Jednak wszyscy omijali jej przedział nawet nie pytając czy mogą usiąść. „Pewnie odstraszają ich moje buty” pomyślała ze śmiechem wyciągając nogi jeszcze bardziej i opierając je na przeciwległym siedzeniu. Gdy już myślała, że całą podróż spędzi samotnie do środka ktoś wszedł. Ellen od razu rozpoznała dziewczynę, która tuż przed nią dostała się na peron.
-Wolne? – zapytała tylko i nie czekając na odpowiedź usiadła na miejscu obok jej nóg.
-Taaa...
-Jestem Laura, Laura Jagger. Dziwne... nie widziałam cię jeszcze w Slytherinie. – przedstawiła się.
-Ellen Yaxley, bo mnie tam JESZCZE nie było.
-Jak to jeszcze nie wyglądasz mi na pierwszoroczną. – zakpiła tamta
-To mój pierwszy rok w Hogwarcie, ale dojdę do 5 klasy. – odpowiedziała tylko ucinając temat.
Jakąś godzinę siedziały w ciszy. Laura czytała „Zmierzch”, a Ellen wsłuchana w muzykę wertowała „Quidditch Przez Wieki” . Nagle do ich przedziału zapukała pani z wózkiem wypełnionym słodyczami. Laura mruknęła „wreszcie” i wyszła z przedziału zrobić zakupy. Widząc nieznane jej jeszcze słodkości Ellen przyłączyła się do niej i już po chwili wracała do przedziału obładowana pysznościami.
-Jak to wszystko zjesz, to przytyjesz i Malfoy zyska kolejną osobę do kpin. – ostrzegła ją Laura wgryzając się w coś co staruszka z wózkiem nazwała pasztecikami dyniowymi.
-Malfoy? Znasz go? – zdziwiła się dziewczyna odpakowując „czekoladową żabę”
-Czy go znam? Błagam Cię, jego każdy zna. Ślizgoni szczególnie. A ty skąd o nim wiesz? – prychnęła Laura.
-Spotkałam go już, u Madame Malkin. Obawiam się więc, że już i tak mam w nim wroga. – powiedziała z diabelnym uśmiechem i z rozkoszą wbiła się w słodką czekoladę.
-Co?!
-Kłóciliśmy się o moją krew, a ta jego banda... Kim oni są?
-A tak, Jake Murphy i Irine Carrow, coś jak Złota Trójca, ale zua ;) – zaśmiała się Laura wspominając o Harrym, Ronie i Hermionie.
-Tam była jeszcze jedna dziewczyna, Nicka, Nicole...?
-A tak Nicole Suadkins. Wielka tajemnica- kocha się w Scorpiusie i czasem ją gdzieś ze sobą biorą, ale rzadko. Właściwie prawie nigdy, ale najwidoczniej też potrzebowała szat od Madame Malkin.
-Czemu?
-Czemu jej nie lubią? Bo nie jest taka jak oni. Przyjęli ją po moim odejściu 3 lata temu. Nie sprawdziła się więc starają się ją izolować.
-Po twoim odejściu? – uniosła brwi Ellen.
-Nie patrz tak na mnie. Owszem byłam w jego bandzie półtora roku. Nasi rodzice się znali..., ale potem Malfoy zaczął się wyśmiewać ze wszystkich nie tylko z idiotów. Patrzył tylko na krew i dom. Krew o wiele ważniejsza. Cham, cham i jeszcze raz cham.
-A pfff... – zaczyna Ellen, ale gdy tylko chce coś powiedzieć, Laura nagle wstaje i podchodzi do drzwi.   
-Kurde, nalot. – oznajmia wściekłym wzrokiem i wraca do przedziału.
-Co to „nalot”? – pyta znów unosząc brwi Ellen.
-Nie mówiłam ci jeszcze? – dziwi się Laura – Najpierw łażą prefekci, mówią że pora się przebrać, uspokajają pierwszorocznych, rozdzielają kłócących się itp. ewentualnie odejmują punkty i przydzielają szlabany. Potem jest gorzej łazi paczka Malfoya i naśmiewa się z każdego...
-Fajna tradycja... – komentuje cicho
Laura nie zdąża nawet odpowiedzieć. Do przedziału wpada jakiś piątoklasista. Ma krótko ostrzyżone czarne włosy, a z herbu na szacie wynika, że jest krukonem. Omija Laure wzrokiem i uśmiecha się do Ellen. Jest mega przystojny. Piękne i duże zielone oczy, roztrzepane włosy i umięśniona sylwetka. Podchodzi do panny Yaxley i z tym samym zabójczym uśmiechem pyta:
-Ellen Victorie Yaxley? – pyta.
-Tak, to ja. – odpowiada dość tępo.
-McGonagall cię woła. Prosiła bym zaprowadził cię do jej przedziału. – oznajmia dalej jej się przyglądając.
-Teraz?
-Tak.
Ellen wstaje niespokojnie i rusza do wyjścia. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się coś takiego. Często drwiła z zakochanych dziewczyn, które traciły rozumy dla pierwszego lepszego przystojniaka. Teraz sama zachowywała się jak jedna z nich. I szczerze mówiąc obawiała się tego. Wiedziała, że musi zachować zimną krew i nie dawać nic po sobie poznać. Ale jak to zrobić gdy ktoś jest tak zabójczo przystojny, a na dodatek całkiem miły? Owszem chodziła kiedyś z kilkoma chłopakami, ale żaden z nich nigdy nie wzbudził u niej takich uczuć. Byli ładni, nawet bardzo, ale tak naprawdę chodziła z nimi trochę dla sportu. No a poza tym teraz jest jeszcze Jake. On też jest ładny, ale to cham. To musi być cham...
-Wszystko w porządku? – pyta zaniepokojony jej milczeniem chłopak gdy idą korytarzem.
-Wybacz, zamyśliłam się trochę. – odpowiada zmieszana – Wiesz może po co wzywa mnie McGonagall?
-Pewnie chce cię przedstawić prefektom i nauczycielom. Lilyanne trochę nam już o tobie opowiadała... – zaśmiał się (słodko?)
-Uch..., nie sądzę by było to coś pochlebnego... – zaczyna.
-Zgadłaś, ale wiesz? Ja wcale nie zgadzam się z jej opinią... Moim zdaniem jesteś fajna. – informuje i przepuszcza ją w drzwiach przedziału.
*****
Ellen idzie samotnie korytarzem. Mija kilkoro prefektów, o prawdziwy „nalot” właśnie się zaczął. Krukon miał rację. McGonagall rzeczywiście przedstawiała ją wszystkim innym. I właśnie dlatego teraz wie jak nazywa się chłopak. Chłopak, który uśmiechem potrafi stopić lud jej serca... Matty Longbottom. Syn Nevilla Longbottoma i Luny Lovegood*. I mimo, że za nic w świecie by się do tego nie przyznała, to Ellen zaczęła się go bać. A dokładniej nie jego tylko tego co przez niego dzieje się z nią. Musi nad tym zapanować. Musi wypełnić słowa ojca, słowa których nigdy nie słyszała, ale gdyby tak było na pewno by się z nimi zgodziła. „bądź zimna”
_________
Jako, że od pierwszej części istnie kocham się w Nevillu nie mogłam pozwolić by był on z kimś takim jak Hanna Abbot. I właśnie dlatego na własną potrzebę ożeniłam go z Luną, która o wiele bardziej na to zasługuje.
Rozdział krótki wiem. Szczególnie jak na tak długą przerwę, ale prowadzenie trzech blogów na raz to nic łatwego. Mimo wszystko postaram się dodawać rozdziały częściej. Wybaczcie, że tak długo czekaliście, ale mam nadzieje, że ta część was zadowoliła

piątek, 8 lutego 2013

Rozdział II


Trochę mi długi wyszedł... 
_________
Rozdział II
Inny świat”

  1. Inny świat (cz.1, 2 i 3) – GrubSon
* zmieniłam te jednostki żeby łatwiej było obliczać
_________
Czuła się bardzo głupio wchodząc do kominka z jakimś dziwnym proszkiem w ręce. Jednak wiedziała, że jakkolwiek głupio to nie wygląda, nie może teraz zrezygnować. Siląc się więc na powagę weszła do kominka i rzucając proszkiem w ogień krzyknęła „na Pokątną!”. Ogień natychmiast zmienił barwę na zieloną. Uniosła brwi w zdziwieniu czując jak świat wokół niej wiruje. Kilka sekund później wyleciała z kominka w jakimś barze. Podniosła się szybko z podłogi i otrzepując dżinsy, odsunęła się od kominka w oczekiwaniu na McGonagall.
Rozglądając się po barze nigdzie nie zauważyła ani jednego mugola. Wszyscy mieli na sobie takie same szaty jak jej nowa opiekunka. Gdy była mała i oglądała bajki o czarownicach zawsze wydawało jej się idiotyczne chodzenie w takich szatach, ale teraz wprost nie mogła się doczekać własnej.
Po kilku minutach z kominka wyszła McGonagall. Spojrzała uważnie na dziewczynę, a potem z uśmiechem poprowadziła ją do wyjścia na zaplecze. Brwi dziewczyny raz po raz unosiły się w zdziwieniu gdy obserwowała tych wszystkich witających je ludzi. W końcu jednak zdołały się przebić przez tłum i wyszły na małe podwórko. Jej oczom ukazał się ceglany murek w którym (tak jak w każdej rzeczy w tym świecie) dziewczyna wyczuwała magię. Nie myliła się. Dyrektorka podeszła do muru i szepcząc coś pod nosem dotknęła różdżką odpowiedniego kamienia.
Wtem w murze ukazała się rosnąca z każdą chwilą dziura. W końcu po kilku sekundach dziura przemieniła się w ładnie zasklepione przejście. Elen podeszła bliżej i zaniemówiła ze zdumienia. Tam gdzie jeszcze przed chwilą był mur teraz było widać zatłoczoną ulicę. Nie chcąc wyjść na idiotkę nawet nie pytała jak to możliwe tylko po prostu przeszła przez przejście. Zaraz za nią szła McGonagall, a gdy tylko obie kobiety przeszły mur, znów stał się zwykłym murem nie wyróżniającym się niczym spośród innych.
-Najpierw pójdziemy do Gringotta, a potem... –zaczęła kobieta
-Proszę pani, jest tylko jeden problem. Ja nie mam pieniędzy. – oznajmiła bez żadnych emocji, była już do tego przyzwyczajona.
-Myślisz, że ojciec nic Ci nie zostawił?- prychnęła czarownica.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Nigdy nie przyszło by jej na myśli, że może posiadać jakiekolwiek pieniądze. Wzruszyła więc ramionami i ruszyła za dyrektorką. „Żeby tylko potem nie było, że nie ostrzegałam” pomyślała z ironią.
Ellen rozglądała się uważnie idąc przed siebie. Jej wzrok zatrzymywał się na co raz to ciekawszych witrynach. Przyglądała się szyldom księgarni i apteki nie mogąc uwierzyć, że tuż obok sprzedają złote kociołki i latające miotły.
Pragnęła się zatrzymać. Stanąć, by choć przez chwilkę móc popatrzeć na te latające cuda. Chciała spróbować wsiąść na coś co w „poprzednim życiu” traktowała jak zwykły przedmiot, do zamiatania. Marzyła o poleceniu tak wysoko żeby nikt nie mógł jej zobaczyć, bo wiedziała że tam mogła by być naprawdę sobą.
McGonagall była jednak nie ugięta. Szła energicznie zmierzając ku nie widocznemu jeszcze celowi. W końcu ich oczom okazał się wielki, złoty budynek. McGonagall podeszła bliżej i ignorując strzegące drzwi gobliny weszła do środka. Opiekunka szła tak szybko, że Ellen nie zdążyła się nawet przyjrzeć dziwnym stworom oraz przeczytać napisu wyrytego na tabliczce przy drzwiach. O stworach wiedziała tylko tyle, że są goblinami bo przeczytała o nich kiedyś w jednej z mugolskich książek.
Po chwili znów nadarzyła się okazja do przypatrzenia się owym istotom. Gobliny obsługiwały bowiem cały bank. Było ich tam pełno. Siedziały za wysokimi złotymi ladami, pilnowały drzwi, obsługiwały klientów, liczyły dziwne złote (i nie tylko) krążki. Dyrektorka jej przyszłej szkoły podeszła do jednej z lad i ze służbowym uśmiechem zwróciła się do goblina.
-Do skrytki pani Yaxley. – powiedziała wskazując na Ellen.
-Czy szanowna pani ma swój klucz? – goblin podniósł głowę i dopiero wtedy dziewczyna zobaczyła jak bardzo mugolka myliła się w ich opisie.
-Oczywiście, skrytka numer 319 o ile dobrze pamiętam. – odparła kobieta wyjmując z kieszeni mały złoty kluczyk.
Goblin wziął kluczyk w swoje długie palce i obejrzawszy go dokładnie, wyjął z pod lady mały dzwoneczek i delikatnie nim potrząsną. Wtedy do kobiet podbiegł inny goblin i z uśmiechem przejął klucz. Ellen od razu zauważyła, że jest to na pewno nowy pracownik z nie zużytą energią. O nic nie pytając pokazał klientkom, że mają iść za nim i prawie podskakując ruszył ku wielkim drzwiom na końcu sali. Gdy doszli do celu goblin przyłożył rękę do wrót, a one rozstąpiły się przed nimi.
Ich oczom ukazał się tunel, którego końca nie było widać. Powbijane w ścianę pochodnie dawały akurat tyle światła żeby móc dostrzec lecące w dół szyny. Dziewczynę od razu zadziwił fakt, że nigdzie nie widać pojazdu, którym miałyby jechać. I gdy już obawiała się, że całą drogę będzie musiała iść pieszo, goblin zagwizdał.
Z nikąd pojawił się wózek. Goblin wsiadł do niego, a zaraz za nim ruszyła profesor McGonagall. Ellen warknęła. Nienawidziła tłoku, a w pojeździe na pewno nie będzie luźno. Zacisnęła jednak zęby i wcisnęła się do środka starając się usiąść tak by nikogo nie dotykać.
Gdy tylko zdążyła się ułożyć wózek ruszył przez nikogo nie kierowany. Wokół nich pojawiały się stalaktyty i stalagmity, które natychmiast zostawiali w tyle. Dziewczyna pozwoliła sobie na wąski uśmiech czując wokół siebie pęd powietrza. Jechali bardzo szybko, a prędkość była czymś co Ellen lubi.
Nagle pojazd ostro zahamował. Goblin odwrócił się do nich jakby chciał sprawdzić czy nic się im nie stało. Gdy jego wzrok napotkał buty Ellen uśmiechnął się jeszcze szerzej i pomógł jej wyjść.
Stali przed małymi srebrnymi drzwiami bardzo wyróżniającymi się pośród ciemności. Goblin wyjął z kieszeni klucz i puszczając Ellen oczko wsadził go do zamka. Coś szczęknęło, ale drzwi nie otworzyły się. Goblin uśmiechnął się jeszcze szerzej i patrząc dziewczynie w oczy przyłożył swój długi palec do zamka, a drzwi rozpłynęły się w powietrzu jak dym.
Usta Ellen delikatnie się otworzyły gdy jak oniemiała patrzyła się w stosy piętrzących się przed nią klejnotów. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko należy do niej! To było takie nie realne, że przez chwilę zastanawiała się czy to nie sen. Oprócz dziwnych złotych, srebrnych i brązowych krążków w skarbcu znajdowała się masa pięknych kamieni. Diamenty i rubiny zostały usypane w nie najmniejsze kupki, a wokół nich było pełno kamieni, których nawet nazw nie znała.
-To wszystko moje? – odważyła się w końcu zapytać.
-Tak. Tylko pamiętaj, że ma Ci to starczyć na co najmniej 3 lata. – w głosie jej nauczycielki wyczuła delikatną ironię i rozbawienie.
-Co to są te złote, srebrne i brązowe? – wiedziała, że to najgłupsze pytanie jakie może zadać, ale musiała znać odpowiedź.
-Pieniądze. Te złote to Galeony, srebrne to Sykle, a brązowe Knuty. 25 sykli to galeon, a 50 knutów to sykl*.
Ellen kiwnęła głową uważnie zapamiętując słowa goblina, który właśnie podawał jej sporą sakiewkę. Podeszła więc do jednej z większych gór galeonów i garściami zaczęła wsypywać do niej złoto, potem zajęła się drobniejszą gotówką. Gdy sakiewka była już wypchana podniosła z podłogi 3 rubiny, 3 diamenty i 1 szafir. Schowała to do kieszeni i z uśmiechem ruszyła z powrotem do wózka.
Gdy tylko wyszły z Gringotta nauczycielka postanowiła zatroszczyć się o książki. Stwierdziła jednak, że nie ma sensu by obie szły do księgarni i wysłała dziewczynę po niezbędne ingrediencje do apteki. Lista, którą dostała była tak długa, że dziewczyna zwinęła ją w rulonik. Ruszyła do apteki nie wierząc, że można w niej dostać takie rzeczy.
Gdy wyszła była obładowana torbami. Pod apteką czekała na nią nauczycielka, która ku zdziwieniu dziewczyny wyglądała jakby nic nie kupiła. Widząc zmęczoną dźwiganiem podopieczną podeszła do niej i machnęła na torby różdżką. Bagaże natychmiast znikły, a dziewczyna poczuła, że kocha magię.
Następnym celem był mundurek. Tam również nie poszły we dwie, bo nauczycielka poszła po kufer. Ellen była co raz bardziej zadowolona. Uśmiech sam pojawił się na jej twarzy, a ona nie mogła go powstrzymać.
Szaty na wszystkie okazje u Madame Malkin”

„To chyba tu” pomyślała i pchnęła drzwi. Do jej uszu dobiegł dźwięk malutkiego dzwoneczka a do niej natychmiast podeszła jakaś młoda czarownica w pięknej szacie.
-Pomóc w czymś panience? – zapytała uprzejmie.
-Potrzebuję szaty do Hogwartu. – oznajmiła.
-Który dom?
-Jeszcze nie wiem.
-Mundurki są tam, wyjściowe tam, a płaszcze tu. – powiedziała ekspedientka siląc się na ukrycie zdziwienia i pokazując odpowiednie części sklepu – Gdy coś wybierzesz przyjdź do mnie to dopasujemy.
Gdy odeszła dziewczyna natychmiast ruszyła w stronę mundurków. Postanowiła zacząć od tego. Gdy szła w śród wieszaków do jej uszy doszły czyjeś głosy. Jako osoba ciekawska natychmiast przystanęła i udając, że ogląda szaty zaczęła nasłuchiwać.
-Nicole przecież właśnie Ci tłumacze co mam do półkrwi! – zdenerwowany męski głos dochodził z odległości najwyżej kilku metrów.
-Przecież to też są czarodzieje! Nawet Sam-Wiesz-Kto był półkrwi! – zaprzeczyła jakaś dziewczyna.
-Jego też nienawidzę.
-Dlatego, że był półkrwi? – do rozmowy wtrącił się kolejny chłopak.
-Dlatego, że zabił mi dziadka.
-Boże Malfoy, ale ty jesteś dziwny. Ty sobie żartujesz czy serio masz uczucia? – kolejny głos, tym razem damski.
-Żartuje.
Nagle zapadła cisza, a dziewczyna nie wiedziała co się stało. Nie chcąc jednak by ktokolwiek ją odkrył powróciła do oglądania szat. Nagle do jej rzędu wkroczyły 4 osoby.
-O patrz kogo my tu mamy... mugolka w magicznym świecie? – kpiącym był młody i zabójczo przystojny blondyn na oko w jej wieku.
-Dla twojej wiadomości, jestem półkrwi. – wycedziła jednak po chwili dodała. – Więc skoro mnie tak nienawidzisz to się nie odzywaj.
Nie wiedziała czemu się tak zdenerwowała. Normalnie zignorowała by zaczepkę co najwyżej mierząc delikwenta pobłażliwym spojrzeniem. Jednak coś w tym blondynie działało jej na nerwy. Nienawidziła takich arystokratycznych, wyniosłych przystojniaków.
-Nie rozkazuj mi dziewko. Jakoś Cię nigdy w Hogwarcie nie widziałem.
-Może nie wiesz wszystkiego. – teraz to ona kpiła.
-Nie pozwalaj sobie jak nie wiesz z kim masz do czynienia. – jego głos był co raz ostrzejszy.
-Doskonale wiem z kim mam nieprzyjemność. Arystokratyczny dupek zgadza się? – jad w jej głosie był niemal namacalny.
-Tak. Jak dodasz do tego przystojny to będzie to 100% prawdy. – z pozoru spokojna odpowiedź.
Nie odpowiedziała mu. Spokojnie powróciła do oglądania szat zupełnie ignorując jego i jego bandę. Zresztą jego przyjaciele jakoś nie kwapili się do rozmowy. Stali z tyłu uważnie obserwując i przysłuchując się rozmowie. Gdy wychodziła niosąc na ramieniu kilka szat poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się i natychmiast napotkała speszone spojrzenie kolegi blondyna. Puściła mu oczko, a on natychmiast się odwrócił. Uśpiony w jej ciele potwór zamruczał cicho wyczuwając kolejną wielką wojnę.
Gdy zamknęły się za nią drzwi znów poczuła na sobie spojrzenie. Obejrzała się za siebie i zobaczyła przyglądającą się jej blondynkę. Była piękną dziewczyną, ale nawet z tej odległości czuć było bijący od niej chłód. Jej czarne oczy nie wyrażały żadnych emocji, a ona sama zdawała się ich nie czuć. Ellen przesunęła po niej wzrokiem i wtedy napotkała kolejne osoby. Na środku sklepu stali dwaj chłopcy, którzy zawzięcie się kłócili, a za nimi próbując ich rozdzielić stały ekspedientka i niewysoka brunetka. Było jakieś podobieństwo pomiędzy nią, a drugim chłopakiem i Ellen od razu wiedziała, że jest to rodzeństwo i to bliźniaki.
Uśmiechnęła się w myślach wspominając czekoladowe oczy chłopaka i jego roztrzepane brązowe włosy. „Ładny jest” pomyślała, lecz natychmiast skarciła się w myślach. To kolega „Malfoya” i na pewno będzie z nim trzymał.
Energicznym krokiem ruszyła w stronę Centrum Eylopa gdzie umówiła się z profesor Mcgonagall.
*****
Następne tygodnie wbrew pozorom były najlepszymi tygodniami w życiu dziewczyny. Owszem spędziła je tylko i wyłącznie na nauce, ale kochała to. Kochała swoje nowe życie, nowy świat. Był tak inny od tego, który zdążyła poznać przez te 15 lat, że dziewczyna z każdym dniem napotykała nowe rzeczy i zjawiska. Nauka magii szła jej bardzo dobrze. Była mistrzynią transmutacji i latania. To ostatnie szło jej aż tak dobrze, że dyrektorka pozwoliła jej na zakup miotły. Nastolatka z masą forsy od razu postawiła na najlepszy model. Piękną i piekielnie szybką Błyskawice 300. Zadowolona ze swojego zakupu od razu rozpoczęła patrolowanie terenu. Nie raz miała przez to problemy gdy dyrektorka dowiadywała się o kolejnej akcji usuwania pamięci mugolom, którzy nie mogli się pozbyć wspomnienia latającej na miotle dziewczyny. W końcu wyczerpana profesorka skonfiskowała jej miotłę nie mając pojęcia jak wiele znaczy dla dziewczyny to cudo.
-Och Lemmy, nawet nie wiesz jak bardzo tęsknię za zimnym powietrzem. – szepnęła pewnego wieczoru siedząc na swoim łóżku i głaszcząc swojego czarnego kota.
Był to już ostatni tydzień, który miała tu spędzić w tym roku. Z żalem spoglądała na obwieszone już plakatami mugolskich zespołów ściany, zawalone książkami biurko i lekko wyświechtane pufy. Z jednej strony nie chciała opuszczać tego miejsca, ale z drugiej wprost nie mogła się tego doczekać. Wciąż głaszcząc Lemmy’ego wbiła wzrok w stojący przy drzwiach wyładowany po brzegi kufer. Ostatnimi siłami powstrzymywała się przed zajściem na dół i odnalezieniem schowku na miotły. Pani profesor oczywiście obiecała jej, że będzie mogła wziąć Błyskawicę do Hogwartu, ale Ellen marzyła o locie już w tym momencie. Gotowało się w niej na myśl, że będzie musiała czekać na to jeszcze co najmniej tydzień.
W końcu nie mogąc już wytrzymać poderwała się z łóżka i jak najciszej zbiegła na dół. Mimo, że jej bose stopy nie wydawały na miękkim dywanie żadnych odgłosów przed wejściem do kuchni zatrzymała się. Okazało się, że był to najmądrzejszy do tej pory czyn w jej życiu.
-... Musisz jej powiedzieć... – szept jakiegoś człowieka potoczył się do niej zza drzwi kuchni.
-Nie będzie zadowolona. Nie wydaje się być towarzyska. – Ellen od razu rozpoznała zmartwiony głos swojej opiekunki.
„Mówią o mnie” pomyślała i natychmiast porzuciła plany wędrówki po miotłę. Musiała się dowiedzieć z czyjego towarzystwa nie będzie zadowolona.
-...jest gryfonką, a Ellen wyrasta mi tutaj na najprawdziwszą ślizgonkę.
-Daj spokój Lily lubi wszystkich, a ona jeszcze nic nie wie o rywalizacji pomiędzy tymi domami.
-Harry nie zrozum mnie źle, ale nie sądzę by ktokolwiek zdołał zaprzyjaźnić się z Ellen. Nie zapominaj czyją córką jest ta panienka.
-To tylko tydzień... Lilka nie będzie przeszkadzać. Lily jest strasznie podobna do matki, jest prefektem i szybko nie odpuści. Chce się z nią zapoznać, bo liczy na posadę prefekt naczelnej... A’ propos rodziców, czy ona wie o swoim ojcu? – mężczyzna szybko zmienił temat.
-Nie sądzę by ją to interesowało. A ty nie zmieniaj tematu! Ech no dobra zgadzam się by Lilyanne zamieszkała z nami na ten tydzień...
Rozmowa przestała w jakikolwiek sposób interesować dziewczynę. Dorośli zajęli się ustalaniem szczegółów przyjazdu dziewczyny, a ona w zamyśleniu powędrowała na górę. „Lilyanne” pomyślała „ciekawe kto to jest”.
Gdy była już w swojej sypialni i leżąc w łóżku drapała Lemmy’ego za uszami przypomniała sobie 2 fakt z rozmowy. McGonagall ukrywa przed nią jakiś fakt o jej ojcu...
*****
Gdy następnego dnia Ellen wstała z łóżka atmosfera panująca w całym domu od razu przypomniała ją o czekającej ją „niespodziance”. Po szybkim prysznicu i narzuceniu na siebie zielonych rurek i czarnego T-shirtu zeszła na dół. Tam czekała już na nią jej opiekunka z wyraźnym zdenerwowaniem przygotowująca wszystko na przyjazd gościa.
Na blacie w kuchni czekały już ciasta, ciasteczka i inne potrawy, które na pewno nie były przeznaczone na normalne śniadanie. Gdy profesorka zobaczyła swoją podopieczną natychmiast do niej podeszła.
-Ellen, dziś przyjedzie tu nowa koleżanka. Lilyanne Potter zawita do tego domu o godzinie 12 i zostanie tu jeszcze przez równy tydzień, aż do 1 września kiedy to udacie się razem w drogę do Hogwartu. Lily jest w Twoim wieku i mieszka w Gryffindorze. Jej rodzicami są sławni Potterowie więc bądź dla niej miła i zachowuj się dobrze.
-Czy będę musiała dzielić z nią pokój? – jedyne pytanie jakie przyszło jej do głowy.
-Nie. Lilyanne będzie miała swój własny.
-Rozumiem.
Nie było ją stać na nic innego. Owszem czuła się lekko podenerwowana tym, że za 3 godziny spotka drugą młodocianą czarownicę, która z tego co słyszała ma zupełnie odmienny charakter od niej samej.
McGonagall odeszła widząc, że dziewczyna nie ma innych pytań, a sama Ellen postanowiła zjeść śniadanie. Gdy siedziała już przy stole z croissantem na talerzu i kawą mocca w kubku, znów pojawiła się przy niej dyrektorka.
-Chciałabym żebyś zrobiła na niej dobre wrażenie więc w miarę możliwości ubierz się jakoś ładnie i zachowuj grzecznie. – powiedziała stanowczo i nie czekając na odpowiedź wyszła z kuchni.
Ellen westchnęła i z już nieco gorszym humorem powróciła do jedzenia rogala z czekoladą. Dopijając resztki kawy wstała od stołu i ruszyła na spotkanie ze swoją przepastną szafą.
*****
Wychodząc z wanny rzuciła okiem na zegarek. Była 11:15, a ona dopiero co wyszła z gorącej wody. Przesuszyła włosy ręcznikiem i upięła je w luźny kok z wystającymi zielonymi kosmykami. Na nogi założyła krótką czarną spódnicę, a do tego zieloną koszulę i kolczyki w kształcie węży. Gdy była już gotowa, waląc glanami po posadzce zeszła na dół. <klik> 
-Panna Potter zaraz tu będzie. Och! Musiałaś założyć te buty?! – McGonagall od samego początku próbowała wmówić Ellen, że nie wypada jej nosić czegoś takiego.
-Tak. – odpowiedziała krótko i wlepiła swój wzrok w drzwi.
Po kilku minutach biernego oczekiwania drzwi otworzyły się z rozmachem ukazując stojącą za nimi roześmianą dziewczynę. Rude włosy spięte miała w idealnego kucyka, a na jej ramieniu wisiała wielka biała torba.
-Hej! Jestem Lilyanne Luna Potter, w skrócie Lilka! Miło mi Cię poznać. – wykrzyknęła entuzjastycznie wyciągając do niej dłoń z głośno podzwaniającymi bransoletkami.
-Ellen Victorie Yaxley. – odpowiedziała wywracając oczami.
Wystarczyło rzucić okiem na sam wygląd dziewczyn żeby wiedzieć, że zupełnie się od siebie różnią. Ellen jak zwykle w ciemnych kolorach postawiła na wymuszoną elegancję. Natomiast Lily ubrana było w beż, róż i złoto co tworzyło dość monotonną całość, ale ładnie współgrało z jej włosami. Zresztą sama dziewczyna non stop była w ruchu więc jej ubranie musiało być wygodne. Ignorując chłodne powitanie od razu przeszła do zadawania dziewczynie różnych pytań na które Ellen odpowiadała jedynie półsłówkami i kiwaniem lub kręceniem głowy. W końcu McGonagall wysłała je na górę do nowego pokoju Lily. Gdy wchodziły po schodach profesorka rzuciła Ellen spojrzenie wyraźnie mówiące „pomóż jej i bądź choć trochę uprzejma”. Co jak co, ale akurat rozkazywać to ona umiała więc Ellen chcąc nie chcąc musiała pomóc „Lilce”.
-Och! To mój pokój?! Jest taki śliczny!- entuzjazmowała się rudowłosa.
-Tam masz łazienkę, tu biblioteka, a w rogu kominek. – wyliczała Ellen pokazując odpowiednie miejsca w pokoju.
-A gdzie jest Twój pokój? – zapytała uprzejmie na chwilę odrywając oczy od beżowych i niebieskich puf.
-W tym samym korytarzu ostatnie drzwi na lewo. – powiedziała przez zaciśnięte zęby Ellen i czym prędzej wyszła z pokoju.
Miała już dość połączenia beżu i błękitu, który wprost działał jej na nerwy. Mimo, że Lily była tam dopiero od jakiś 15 minut to Ellen już miała jej d o s y ć. „A tak kochałam magię” pomyślała krzycząc na głos „proszę” i patrząc na wchodzącą do JEJ pokoju Lily.
-Hej! Nie chciałam Ci przeszkadzać, ale pomyślałam sobie, że może mogłabyś mi pomóc, jeżeli oczywiście nie masz nic ważnego do roboty...
Jak zwykle ignorując zimne spojrzenia Lily podejmowała próbę za próbą zaprzyjaźnienia się z Ellen. Ta tylko westchnęła i powstrzymując kąśliwy komentarz poszła za rudowłosą.
-To takie miłe, że zgodziłaś się mi pomóc! – wykrzykiwała raz po raz gdy wkurzona Ellen układała jej kolorowe ciuszki w szafie.
-Skończyłaś? To świetnie, dzięki. – Poczekaj! Jeszcze kosmetyki!
Nastolatka westchnęła po raz kolejny i biorąc do ręki sporych rozmiarów kosmetyczkę znikła w łazience. Gdy drzwi zamknęły się za nią natychmiast poczuła, że musi coś zrobić. Wyjmując z torebki pudry, błyszczyki, cienie do powiek i inne chole*stwa w końcu wpadła na pewien pomysł. Mieszając ze sobą różnokolorowe podkłady i pudry już obmyślała kolejny plan. Ma tydzień na sprawienie, by ta radosna osóbka wreszcie ją znienawidziła.
-Aquamenti – wyszeptała sprawiając, że coś co jeszcze przed chwilą było zwykłym tuszem do rzęs teraz było bardzo wodnistym tuszem.
Roześmiała się w duchu na myśl jak wyglądać będzie gryfonka w takim makijażu. Po króciutkim namyśle zwinęła jej również mleczko do de makijażu i z szatańskim uśmieszkiem wyszła z łazienki.
-Dzięki Ci wielkie Ellen!
-Coś jeszcze? – zapytała nieco uprzejmiej zadowolona z siebie dziewczyna.
-Nie dziękuję. O której jecie tutaj obiad? – Potterówna była chyba bardzo zaskoczona tą nagłą zmianą w głosie koleżanki.
-O 14:30. – powiedziała Ellen i zadowolona z siebie wyszła z pokoju. 
_________
Ale mi to długie wyszło O.o, ale mam nadzieje, że mimo wszystko ktoś się przez to przebije i skomentuje ;)       

środa, 6 lutego 2013

Rozdział I

JUPILA!!! Wreszcie się ruszyłam coś napisać... A jak wypadło i tak ocenicie sami ;)
_________

Rozdział I
magia istnieje”
-Cholerna fizyka! – przeklęła Ellen wpatrując się w jakieś niezrozumiałe zapiski ze złością.
Nagle papier zapalił się jakby pod wpływem jej wkurzonego spojrzenia. Nie działo się to pierwszy raz i dziewczyna od razu wiedziała co robić. Sięgnęła po stojącą na parapecie butelkę wody i właśnie w momencie gdy zalewała papier wodą drzwi do „jej pokoju” otworzyły się jak zwykle bez pukania.
-Ellen, masz gościa. – oznajmiła sucho jej opiekunka.
-Witaj Ellen. – powiedziała uprzejmie jakaś kobieta.
-Dzień dobry. – odpowiedziała obojętnie wskazując kobiecie krzesło.
Coś w jej wyglądzie wzbudzało w dziewczynie jakby respekt. Było w niej coś dziwnego, tajemniczego. Wyglądała na około 50 lat, ale dziewczyna czuła, że ma więcej. Myślała, że to jak zwykle jakaś nowa nauczycielka czy korepetytorka, a może lekarka. Nie obchodziło ją to. Co roku w wakacje było to samo. Przychodziło kilku dorosłych, badali jej stan umysłowy i fizyczny, a potem oznajmiali, że ma w sobie coś dziwnego, ale jest w porządku. Żeby tylko na nią nie patrzeć znów rzuciła okiem na papier. Znowu to samo! Jeszcze kilka minut temu się palił, a teraz nie dość że jest suchy to jeszcze nie widać na nim żadnych śladów po ogniu i wodzie. Znowu spojrzała na kobietę, która w tym czasie zdążyła zamknąć drzwi i usiąść, a teraz patrzyła na nią przenikliwym wzrokiem.
-Kim pani jest? – zapytała w końcu zniecierpliwiona.
-Nauczycielką.
-Nie potrzebuje korepetycji.
-Nie jestem od tego.
-W takim razie od czego? Nie interesują mnie żadne zajęcia poza lekcyjne. – oznajmiła sucho, miała już dość, czekała ją jeszcze matematyka, a ta baba nie daje jej spokoju.
-Spodziewałam się tego. Liczę jednak, że TO Ci wszystko wyjaśni, panno Yaxley. – to powiedziawszy, kobieta podała jej jakiś dziwny list.
Zaadresowany był zielonym atramentem i przypieczętowany jakąś dziwną czerwoną pieczątką. Na stemplu widniała literka H wokół której owinięte były 4 zwierzęta: wąż, orzeł, lew i borsuk. Zdziwiła się, jednak nie zadając już żadnych pytań, przełamała pieczęć i otworzyła kopertę. Ze środka wypadły 3 kawałki jakiegoś dziwnego papieru. Dziewczyna wzięła do ręki pierwszy z brzegu.

HOGWART

SZKOŁA MAGII I CZARODZIEJSTWA
~*~

Dyrektor: Minerwa McGonagall


Szanowna Pani Yaxley,
Mamy przyjemność poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę książek i niezbędnego wyposażenia
Rok szkolny rozpocznie się 1 września. Z powodów oczywistych (wychowanie w mugolskim sierocińcu) przyjadę do Pani osobiście by wytłumaczyć Pani o co dokładnie chodzi.

Minerwa McGonagall

Dyrektorka.

Dziewczyna dalej wpatrywała się w dziwny list. Nie mogła w to uwierzyć! Ona czarownicą? Owszem wokół niej działy się czasem dziwne rzeczy np. takie jak samozapalająca się kartka, ale to jeszcze nic nie znaczy. No i jaki Hogwart? Przecież nie istnieje nic takiego! Tak samo jak Magia!
-To jakiś żart? – zapytała w końcu.
-Czemu tak sądzisz?
-Z dwóch powodów. Po pierwsze, magia nie istnieje, a po drugie ja na pewno nie jestem czarownicą. – odpowiedziała sarkastycznie.
-Dlaczego sądzisz, że magia nie istnieje? – zapytała zdziwiona czarownica.
-Bo nigdy jej nie doświadczyłam.- powiedziała twardo i pewnie.
-Nigdy nie zdarzyło Ci się, że gdy czegoś chciałaś, byłaś zła lub zdenerwowana, działy się dziwne rzeczy. Wiesz np. palące się kartki na których potem nie widać śladu, ani ognia ani wody, latające przedmioty, szybko odrastające włosy... – kobieta wymieniała to wszystko co często działo się w jej życiu.
Tak. Dobrze pamiętała, że jak wróciła kiedyś od fryzjera z zafarbowanymi końcówkami to jej wychowawczyni obcięła ją na chłopaka. Była wtedy bardzo zła, a gdy się obudziła jej włosy znów wyglądały tak samo. Nawet końcówki. A potem wezwano lekarza...
-Sama widzisz. Twoje argumenty nie mają sensu. – uśmiechnęła się kobieta.
-Czy do waszej szkoły zawsze trafia się w wieku 15 lat?
-Nie. – westchnęła kobieta i Ellen już wiedziała, że trafiła w dobre miejsce.
-Więc...?
-Znasz swoją matkę lub ojca? – odpowiedziała pytaniem na pytanie starsza kobieta.
-Nie. – głos nawet jej nie drgnął, a oczy wciąż były tak samo zimne jak zwykle.
-Twój ojciec był złym czarodziejem. Zanim trafił do Azkabanu zdążył... Cię spłodzić. Twoja matka umarła trzy dni po jego aresztowaniu. Znałam ją, a ona poprosiła mnie, żebym dopilnowała by nic Ci się nie stało. Była mugolaczką. Więc oddałam Cię tu. Byś była bezpieczna, ale teraz już nie jesteś... dlatego dopiero teraz zabieram Cię stąd.
-Ile lat mam do nadrobienia?
-Dojdziesz na piąty rok.
-Jak nadrobię te 4?
-Właśnie dlatego zabieram Cię stąd już teraz. Mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko spędzeniu tych wakacji na nauce magii?

*****
(następnego dnia)
Ellen leżała na łóżku. Właściwie na łożu. Było ono bowiem tak wielkie, że nawet Królowa Anglii by nie pogardziła. Mimo, że minął dopiero 1 dzień ona zdążyła się już przyzwyczaić do nowego stanu rzeczy. Była teraz najszczęśliwszą osobą na świecie, ale za żadne skarby nie dawała po sobie tego poznać.
Jedynym momentem w którym pozwoliła sobie na okazanie radości był moment gdy po raz pierwszy przekroczyła próg tego pokoju. Bo jak tu nie krzyknąć z radości, gdy po 15 latach mieszkania w małym zatęchłym, żółtym pokoiku, nagle wchodzisz do wielkiego pokoju wykonanego jakby specjalnie pod ciebie?
Ściany pomalowane na czarno, a na podłodze zielone kafelki. W rogu wielkie czarno-zielone łoże, a obok szafka nocna z lampką w kształcie pękniętego serca. Naprzeciwko drzwi okrągły stół z dwoma krzesłami, a na przeciwległej ścianie drzwi na balkon. Po prawej stronie od drzwi wielkie czarne biurko ze stosami książek, a po lewej „mała” biblioteczka. Obok szafki nocnej wielka szafa po brzegi wypełniona ubraniami, a obok jej własna łazienka. Oprócz tego w pokoju znajdowały się piękne ciemnozielone pufy i kominek. Te rzeczy stały w rogu naprzeciwko łóżka i tworzyły przyjazny kącik do odpoczynku. W biblioteczce był też jakiś dziwny podest i stół. Sądziła, że właśnie tam będzie się uczyć zaklęć.
Jedynymi jej rzeczami znajdującymi się w pokoju była mała walizka pełna tego co miała w domu dziecka i koperta z listem.
Teraz leżała na brzuchu, a przed nią na zielonej poduszce leżał list. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że nie przeczytała jeszcze dwóch pozostałych kartek znajdujących się w środku. Najpierw wyciągnęła jakiś bilet.
-Peron 9 i ¾? – zdziwiła się.
Nikt jej nie odpowiedział. No tak. Przecież była w pokoju sama. Wzruszyła ramionami i odkładając dziwny bilet sięgnęła głębiej. Po chwili jej oczom ukazał się list, który już czytała, lecz jego również odłożyła na bok. Kolejną rzeczą jaką wyjęła była lista zakupów. Powoli zagłębiła się w listę na której wypisane były wszystkie książki jakie potrzebne będą jej na 5 roku. Zdziwiło ją jednak, że oprócz tego nie ma tam nic o kociołkach, różdżkach i szatach, o których mówiła jej McGonagall podczas jazdy metrem.
No właśnie. Gdzie ona się podziewa? Gdy wczoraj przyjechały było już bardzo późno więc kobieta kazała jej iść spać. Ona oczywiście nie posłuchała i w nocy zdążyła przeczytać już jej zdaniem najciekawszą książkę jaką znalazła. Jednak gdy właśnie kończyła podręcznik pod tytułem „Transmutacja stopień 1”, zmorzył ją sen i nie zdążyła przeczytać nic innego. Za to teraz była za bardzo podekscytowana czekającymi ją zakupami by czytać. Oczywiście gdyby ktoś wszedł teraz do jej pokoju zapewne pomyślałby, że jest ona po prostu znudzona.
-Ellen, mogę wejść? – delikatny głos wyrwał ją z rozmyślań nad swoim nieprzeniknionym Poker facem.
-Proszę. – odpowiedziała siląc się na obojętność.
-Och! Widzę, że już się zadomowiłaś. – uśmiechnęła się patrząc na leżącą na szafce nocnej książkę. – To bardzo dobrze, bo przez najbliższe 6 tygodni będzie to Twój dom. – przerwała jednak z braku jakiejkolwiek reakcji kontynuowała – W takim razie ubieraj się, bo za 20 minut śniadanie.   
Wyszła, a Ellen natychmiast powstała z łóżka. Jej pocieniowane włosy zafalowały gdy energicznie podeszła do wielkiej szafy. Absolutnie nie była jedną z tych strojących się plastikowych dziewczyn, ale teraz stojąc przed tak wielkim wyborem rzeczywiście miała kłopot. Przez całe dotychczasowe życie miała do wyboru jedynie kilka bluzek i 3 pary dżinsów, a teraz miała własną szafę, która na dodatek, mimo swoich rozmiarów pękała w szwach.
W końcu zdecydowała się na czarne rurki i luźną zieloną bluzkę. Czesząc włosy, równocześnie malowała usta swoim ulubionym wiśniowym błyszczykiem. <strój Ellen (1)>
5 minut później siedziała już przy stole w kuchni prof. McGonagall. Zdziwiła się widząc, że oprócz nich nie ma tu nikogo innego. Jedząc płatki z mlekiem odważyła się w końcu zapytać.
-Mieszka pani sama?
-Normalnie całe wakacje spędzam w Hogwarcie, jednak w tym roku muszę zająć się Tobą.
-Kupiła pani ten dom tylko ze względu na mnie? – niedowierzała Ellen.
-Och nie. Ten dom kupiony był już wiele lat temu na wszelki wypadek. Mieszkało w nim już wiele młodych czarownic i czarodziejów, którzy z jakiegoś powodu nie mogli pozostać w domu.
Ellen westchnęła. No tak. Pewnie nie jest jedyną osobą z takiej „rodziny”. Reszta śniadania minęła im w ciszy przerywanej jedynie półsłówkami typu „Ellen podasz mi sól?”
Gdy w końcu zjadły McGonagall wytłumaczyła młodej czarownicy w jaki sposób dostaną się na Pokątną i co z niej potrzebują, a potem za pomocą proszku Fiuu przybyły na miejsce.  
___
Mam nadzieje, że jakoś to wyszło i ktoś przeczyta i skomentuje ;)