Przeprosiny należą się wszystkim tym, których zawiodłam...
Tłumaczyłam już, że inaczej nie potrafiłabym tego skończyć. Zrobiłam bowiem to czego obawiałam się najbardziej. Weszłam zapominając o tym, że być może nie będę umiała zejść...
Podziękowania należą się przede wszystkim:
-Lunie za to, że doszła do opowiadania i wspierała mnie tak długo <3 Jej w szczególności należą się też przeprosiny :(
-Alexii za to że mimo, że doszła niedawno była tu ze mną i zawsze komentowała, a dzięki jej życzeniom wena nigdy mnie nie opuszczała <3
-Reszcie: wszystkim Anonimkom i osobom które skomentowały raz lub wcale. Wszystkim tym, którzy wytrwale czytali i nabili ten ponad 1000 wyświetleń <3
Dziękuję Wam wszystkim. bo dla autora to właśnie Wy (czytelnicy) jesteście najważniejsi <3
~Sowa
niedziela, 29 grudnia 2013
Rozdział IX
Rodział
IX
„A
ja nadal nic nie rozumiem”
Pięć
pochylonych głów, pięć złamanych serc, pięć par oczu, których
łzy powoli wypełniają wyryty na złoto napis „tu spoczywa
samotność”. Pięcioro milczących ludzi, rozmyślających nad ich
sensem. Jeden grób, jedno zimne, martwe ciało, jedno nie bijące
serce, jedna, ostatnia wola.
-I tak
musiałaby zginąć. – wyszeptała w końcu Laura.
Dołączyła
do ich grupy niedawno, na początku stanowczo odpychana i wyzywana od
zdrajczyń. W końcu jednak Matty postanowił poznać prawdę o życiu
dziewczyny, którą choć znał tak krótko zdążył szczerze
pokochać. Dał jej szansę, a ona bez lęku, ale z dużą ilością
skruchy wytłumaczyła im całą sytuację. Wyjawiła tajemnicę
znamienia i Demona Zieleni, wciąż jednak nikt nic nie rozumiał.
-Nie musiała.
– rozległ się nagle czyjś donośny głos.
Zza
krzaków wyszedł obdarty mężczyzna, smutek i cierpienie emanowały
z niego pulsującymi falami jak krew podczas krwotoku tętniczego.
Jego oczy były dokładnie tego samego koloru co oczy Ellen i gdy
Matty to zobaczył serce natychmiast mu stanęło. Dusił się i
dławił równocześnie, ale w końcu uspokoił się i martwym
szeptem spytał:
-Jak to?
-Normalnie.
Wystarczyłoby, żeby zabiła Scorpiusa Malfoya... – jęknął
mężczyzna opadając na cmentarną ławkę przy sąsiednim grobie.
-To mój
brat. – wyjąkała Sandy. – Był.
-Nie żyje? –
spytała ze zdziwieniem Luna.
-Żyje, ale
nie jest już moim bratem.
-Chyba dalej
nic nie rozumiem... Jak to? Przecież przepowiednia...
-Przepowiednia
brzmiała „A kiedy Krwawa Żyleta padnie z rąk Syna Zieleni
Przekleństwo zostanie zdjęte z 3 następnych pokoleń, jeśli
jednak to ona Syna pokona Skaza zostanie wymazana na zawsze, a Demon
padnie i więcej nie powstanie. A jeśli Ofiara sama zarządzi o
swoim losie zostanie to uznane za zwycięstwo Syna i Klątwa opuści
3 pokolenia.” – przerwał dziewczynie tajemniczy mężczyzna.
-Malfoy
powiedział mi tylko 1 część! – krzyknęła Laura.
-Oczywiście.
Dzięki temu zapewnił sobie bezpieczeństwo... naprawdę
myśleliście, że przeszedł na dobrą stronę? Czy wy w ogóle
wiecie kim jest Zieleń?
Wszyscy
oprócz Laury pokręcili głowami, a ona tylko jęknęła. Wszystko w
co wierzyła nagle rozpadło się na drobne kawałeczki, a ona nie
miała nawet siły uświadomić przyjaciół, że rozmawiają z ojcem
Ellen. W głowie miała absolutny mętlik i tylko jedna myśli była
wyraźna. „Moja wina”.
-Zieleń to
Widmo Bellatrix Lestrange. Voldemort stworzył ją za pomocą magii
starszej nawet od Nicholasa Flamella. Nikt do końca nie wie skąd
ją znał, ani jakim cudem mu się to udało. Wiadomo tylko, że
zrobił to tuż przed haniebną śmiercią. W każdym razie od
tamtej pory Bella krążyła po świecie jako coś w rodzaju ducha.
Zwiedziła cały świat w poszukiwaniu 15 niewinnych ofiar. Jedną z
nich była twoja matka chłopcze. Za te 15 ofiar Bella kupiła
klątwę. Klątwę, która spadła na wszystkich niewiernych
sługusów Czarnego Pana. W tym na mnie i na koleżankę Jagger.
Jednak nawet w najstarszej magii każdą klątwę da się zdjąć. W
każdym pokoleniu pojawia się bowiem osoba, której Znamię krwawi.
Ta osoba jest kimś w rodzaju Wybrańca jak Harry Potter. –
mężczyzna roześmiał się sucho na chwilę przerywając
opowieść.- W tym pokoleniu to Przekleństwo spadło na moją
córkę, ale ona nawet o tym nie wiedziała...
-Ale... ale
mój brat przecież wiedział. Zabiłby ją.
-Otóż nie.
Gdyby moja córka tamtego dnia przyparła waszą koleżankę do muru
dowiedziałaby się wszystkiego. I jestem pewny, że dałaby sobie
radę...
-To znaczy,
że mnie wykorzystał? Że od początku wiedział jak będzie? Ja...
ja tylko chciałam uratować siebie, jego i Irine... myślałam, że
jeśli Malfoy ją zbije Klątwa się skończy! Myślałam, że nasz
ród już nigdy nie będzie cierpiał!! – krzyknęła Laura, a z
jej oczu wystrzeliła fontanna łez. – Tak bardzo przepraszam...
-Ja... ja
wciąż nie rozumiem. – wtrąciła się cicho Luna ramieniem
obejmując Laurę.
-Ja chyba
też. – dodał Jake, a Sandy kiwnęła głową.
-Nie rozumiem
jakie znaczenie miała klątwa. Przecież Ellen oprócz kostki była
normalna... – wyjąknęła najmłodsza dziewczynka.
-Do czasu...
w dniu jej 15 urodzin Ellen zawładnął by demon. Walczyłaby z
nim, ale wojna nie miałaby końca, a dla Ellen każda walka byłaby
przegrana. Tą przekleństwo będzie przechodziło z pokolenia na
pokolenie, aż w końcu ktoś postawił by temu kres. Moja córeczka
uratowała 3 następne... za cenę własnego życia...
-Dlaczego tak
późno doszła do Hogwartu? Po co? – pytał wciąż Jake.
-Akurat o tym
zdecydowała McGonagall. Myślę, że za bardzo chciała się wdać
w swojego idola. Chciała wychodować ją jak świnię na rzeź. Tak
jak lata temu uczynił Dumbledore z Harrym Potterem. Tak jak on nie
wiedziała wszystkiego. Tylko ja byłem szczęśliwym lub nie
posiadaczem całej przepowiedni.
-Cz... Czyli
mogłaby żyć?
-Tak... gdyby
tylko się nie poddała...
Jake objął Lunę ramieniem, a ona mocno się w niego wtuliła. 10 lat później byli już szczęśliwym małżeństwem, a ich córeczka miała na imię Ellen. Matty wyjechał gdzieś daleko i słuch o nim zaginął. Laura została uznaną aurorką i wyszła za mąż za jakiegoś puchona. Irine w końcu odeszła od Malfoya i wyszła za gryfona, któremu w małych odstępach czasu urodziła 2 dzieci. Sandy wyrzekła się rodziny i zamieszkała u Laury co jakiś czas przyprowadzając różnych facetów. Ojciec Ellen został pojmany i na nowo wsadzony do Azkabanu gdzie w końcu zmarł.
_________
Mam nadzieję, że
ten epilog wiele Wam wytłumaczył i dzięki niemu nie macie już
wrażenia, że to była ucieczka. Nie wiem co dalej stanie się z tym
blogiem, na pewno po wisi sobie jeszcze chwilę w nadziei, że ktoś
go przeczyta. Co będzie potem? Nie mam pojęcia... Mam tylko
nadzieję, że teraz pod tym ostatnim już w tym opowiadaniu postem
ujawnią się wszyscy czytelnicy i choćby z anonima napiszą parę
słów....
Wiem nie powinnam
prosić, ale mam ponad 1000 wyświetleń (Kocham Was), a czytelników
widzę tylko 2
Chciałabym więc wiedzieć czy to dlatego, że faktycznie jest ich
właśnie tyle czy innym po prostu się nie chce.
Co do
zakończenia... Wiem było takie nagłe i z lekka okropne, ale
musiało takie być. Musiało dlatego, że zawsze marzyłam o tym by
wreszcie stworzyć coś co ma swój początek i koniec. Coś co
wniesie coś dobrego do życia innych ludzi. I mam nadzieję, że mi
się udało. Że choć jedna osoba po przeczytaniu tych wypocin
zrozumiała, że jakkolwiek skomplikowane jest życie zawsze jest
jakieś rozwiązanie i nigdy nie wolno się poddawać ponieważ
robiąc to nie ranimy siebie tylko otaczających nas ludzi. A to
robią tchórze.
Luna wiem, że
Cię zawiodłam i jest mi źle z tego powodu, ale naprawdę nie
miałam innego wyboru. Pisanie tego dalej tworzyłoby tylko więcej
komplikacji, a nawet teraz ledwo się z tego wyplątałam :(
Przepraszam, że
się tak rozpisałam...
~Sowa <3
sobota, 28 grudnia 2013
Rozdział VIII
Rozdział VIII
„Zbyt duża układanka”
Rodział dedykowany Lunie Elenvood <3
________
W tym momencie drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się z takim hukiem, że aż stała się rzecz medycznie niemożliwa, a mianowicie Luna odzyskała przytomność. Sprawczynią całego niezwykłego zjawiska była oczywiście Laura.
Ciemne włosy dziewczyny były w całkowitym nieładzie nadając jej twarzy z lekka dziki wygląd. Wrażenie dopełniał jeszcze energiczny krok wprost emanujący złością.
-Muszę z nim pogadać! – oznajmiła od progu.
-Jest nieprzytomny. – uświadomiła ją Ellen.
Laura zmartwiała. Najwidoczniej nie zauważyła obecności przyjaciółki. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale w tym momencie zza parawanów wybiegła wkurzona pani Pomfrey.
-Proszę mi tu nie wrzeszczeć! I drzwiami nie trzaskać!! Chorzy potrzebują spokoju... – krzyknęła łamiąc tym samym własną zasadę.
Jagger pochyliła pokornie głowę i ku zdziwieniu całej sali wymamrotała ciche przeprosiny. Pani Pomfrey mruknęła zdenerwowana i machnięciem różdzki usunęła naniesione przez ślizgonkę błoto, z podłogi. Nie zdążyła jednak ponownie zniknąć za parawanami ponieważ Laura natychmiastowo przystąpiła do ataku wprost błagając o możliwość pogadania ze Scorpiusem. Gdy Ellen przestała słuchać były właśnie na ustalaniu czy Score będzie miał na to wystarczająco siły.
-Potrzebujesz czegoś? – usłyszała gdy z powrotem opadała na swoje miejsce koło łóżka Luny, słowa te jednak nie były skierowane dołem.
-Niebieskiego dounta z różową i błękitną polewą... – wypaliła Luna.
Chłopak roześmiał się i zniknął w drzwiach Skrzydła Szpitalnego. Oszalała ze szczęścia puchonka zaczęła wprost podskakiwać ze szczęścia na materacu. To chyba wyczerpało cierpliwość pani Pomfrey. Kobieta przerwała na chwilę rozmowę z Laurą i wywaliła Ellen i Lunę ze swojego królestwa krzycząc za nimi, że zachowują się karygodnie.
Gdy drzwi po raz kolejny zamknęły się za nimi z hukiem dziewczyny zaczęły się niepohamowanie śmiać. Po chwili obydwie leżały na ziemi ocierając łzy i łapiąc się za brzuchy.
W końcu ogarnęły się i wstały z ziemi. Gdy Jake wrócił Luna właśnie poprawiała ubranie, a Ellen stała zamyślona. Chłopak wręczył puchonce pączka, a ona zaczerwieniła się tak bardzo, że jej twarz przybrała kolor koszuli, którą miała na sobie.
-Muszę się dowiedzieć o czym gadają... – przerwała im nerwowe chichoty Ellen.
-Nic prostszego. – odparł Jake patrząc oczywiście na Lunę. – Wystarczy ucho dalekiego zasięgu...
-Co? – spytała z niedowierzaniem Ellen.
Chłopak roześmiał się i zamiast odpowiedzieć wyciągnął ze swojej torby jakiś cielisty sznurek. Rozwinął go i zaprezentował Ellen.
-Jeden koniec wkłada się do ucha, drugi pod drzwi i gotowe. – dokończył.
-Ta..., tyle, że Laura nie jest głupia i na pewno rzuciła Muffliato na otoczenie. – zanegowała pomysł Ellen.
-W takim razie trzeba przeciągnąć ucho za parawan... Tylko jak?
-Och, to akurat najmniejszy problem... Trzeba tylko znaleźć...
-Lemmy’ego? – wszedł jej w słowo Matty. – Tak sobie pomyślałem, że będziesz go szukać.
Kocisko spoczywało bezpiecznie w jego ramionach mrucząc cicho gdy chłopak gładził jego futerko. Ellen wytrzeszczyła oczy nie pojmując co się dzieje, dopiero po chwili otrząsnęła się i wyciągnęła ręce po błyskającego zielonymi oczami kota.
-Dzięki. – wydukała.
-Cała przyjemność po mojej stronie. Jeśli tylko mi wybaczysz... – zająknął się chłopak. – Mogę wszystko wytłumaczyć.
-Chyba mam już dość twoich tłumaczeń. – odwarknęła nagle przypominając sobie co jej zrobił. – Dzięki za kota, ale teraz już idź.
Chłopak spojrzał na nią smutnymi oczami i wykonał polecenie. Idąc korytarzem jeszcze kilka razy obejrzał się jakby z nadzieją, że dziewczyna zmieni zdanie. Ellen była jednak nie ugięta. Nawet nie spojrzała na chłopaka zbyt zajęta przygotowywaniem Lemmy’ego do jego misji.
-... I tylko dlatego? – rozległ się nagle krzyk Laury.
-TYLKO? Moi rodzice nie mogą się rozwieść nie rozumies?! Będę pół-sierotą!!!
-Phy.. wielkie mi halo! Przecież i tak się nie kochają!
-I co z tego? Tu nie chodzi o nich do jasnej cholery! Chodzi o mnie i moją reputację!
-Malfoy idioto! Dla jakiejś chorej reputacji prawie zabiłeś własną siostrę i zdradziłeś największą tajemnice swojego jedynego przyjaciela!
-Jake nie jest i nigdy nie był moim przyjacielem. I jego też zabiję.
-MALFOY OGARNIJ SIĘ!!! Sztuczka z potworem była niezła, ale teraz już przesadzasz!
-I tak mi pomożesz skarbie... Pamiętasz? Ona ma znamię...
-CICHO! Kot El!
Nagle w ich uszach rozbrzmiał koci krzyk. Cała trójka wzdrygnęła się i odskoczyła od drzwi momentalnie chowając się w pobliskim schowku na miotły. Po chwili drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się i zza nich wystawiła swoją głowę Laura uważnie obserwując korytarze. Cudem nie zauważyła cienkiego, cielistego sznurka ciągnącego się po podłodze..
*****
-CO to kurwa miało znaczyć?! „I tak mi pomożesz skarbie”? przecież oni się nienawidzą!!!
-ELLEN! Spokojnie. Oddychaj.
-Spokojnie?! Do jasnej cholery! Myślałam, że się przyjaźnimy! Och te cholerne żmije...
-Usiądź! Nie rzucaj się tak bo to nic nie da. Trzeba coś wymyślić... – opanował sytuację Jake. – Wiem co nie co, ale najpierw musisz mi zaufać...
-Nikomu nie ufam.
-Musisz. Muszę wiedzieć co to za znamię.
-Jakbyś wtedy tyle nie chlał to byś się dowiedział. – odparowała El. Wciąż wściekle chodząc po pokoju.
-Co?!
-Pokazałam mu ją właśnie wtedy... jak graliśmy w butelkę, po tym jak przegrałam w pokera. Co dziwne dzień wcześniej krwawiła...
-Blizny nie krwawią! – krzyknęła Luna po raz pierwszy wtrącając się do rozmowy.
-Wiem.. – warknęła Ellen. – Jakby to robiły nie mówiłabym, że to dziwne.
-Nie warcz tak na nią! To nie jej wina. – bronił swojej ukochanej Jake.
-Whatever.. – wywróciła oczami Ellen.
-Pokażesz w końcu to znamię? – spytała Luna głaszcząc uspokajająco Jake’a po ramieniu.
Ellen po raz kolejny wywróciła oczami i wreszcie opadła na fotel. Siedząc na miejscu powoli sięgnęła do bandaża i odchyliła go. W końcu wzięła głęboki wdech i zdobywszy się na odwagę oderwała go od nogi szybko wysuwając ją na przód i podsuwając pod nos Lunie i Jake’owi.
-O cholera... – jęknął Jake nagle blednąc. – Obawiam się, że musisz się jak najszybciej spotkać ze swoim ojcem.
-Ja nie mam ojca Jake. Zostawił mnie w mugolskim sierocińcu. – warknęła chłodno Ellen, a lód w jej oczach stał się jeszcze zimniejszy.
- Masz. I absolutnie musisz z nim pogadać.
- NIE!
Gwałtownie szarpnęła spodnie, zasłaniając kostkę i wstała z miejsca. Głośno trzasnęła drzwiami do Pokoju Wspólnego Puchonów nie zwracając uwagi na oburzone głosy portretów. Zamek jak zawsze o tej porze roku był opustoszały. Uczniowie wylegiwali się na Błoniach lub pływali w jeziorze. Nikt nie włóczył się po zamku. Na dodatek tego dnia po incydencie w Wielkiej Sali lekcje zostały odwołane i wszyscy spokojnie mieli wolne. Zadowolona z tego Ellen szła spokojnie nie bojąc się, że ktoś ją zobaczy. Przez kilka godzin tępo i bez celu włóczyła się po zamku zachwycając się jego pięknem i urokiem. Idąc wciąż starała się wszystko ze sobą połączyć jednak puzzle jej życia wydały jej się zbyt skomplikowane i miały zdecydowanie za dużo fragmentów. Dlatego wolnym krokiem wciąż patrząc w sufit ruszyła za swoimi nogami do Sowiarni. Tam nie będąc do końca świadomą co robi wzięła pierwszy lepszy pergamin i pióro.
Umoczyła narzędzie w atramencie i powoli zaczęła tworzyć swoim pięknym, zamaszystym charakterem pisma. A łzy popłynęły jej z oczu i spadły na papier rozmazując tusz pożegnania.
Skoro to czytacie to znaczy, że już koniec. Moje życie dobiegło końca, a ja tak jak obiecałam ojcu pozostałam zimna. I choć teraz pewnie wciąż zimna leże w grobie jest to pamiątka, którą pozostawiam po sobie.
Puzzle, które dał mi los były zbyt wielkie bym mogła je ułożyć. Znamię, zdrada i wszystko inne to zbyt wiele tajemnic, które może powinny pozostać nie odkryte. Nie wiem. Już nigdy się nie dowiem, ale tego Wam życzę:
Żeby Wasze puzzle miały właśnie tyle i takie kawałki jakich potrzebujecie, tak żebyście po dordze do celu spełnili wszystkie swoje marzenia. Ale
Nie mówcie dziękuję, bo życzę, a nie obiecuję.
~Zimna
Ps.
Na moim grobie wygrawerujcie na złoto ...........................
_________
Luna przed chwilą napisałam Ci, że nie kończę, a przynajmniej nie w ten sposób. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz :)
Wiem, że takie zakończenie wygląda trochę jak ucieczka od tłumaczenia... Może troszkę nią jest. Jednak nic nie kończy się bez powodu i mam nadzieję, że zrozumiecie. W Epilogu jeszcze wiele się wyjaśni więc proszę zostańcie ze mną. Pod tym postem nie będę błagać o komentarze, ale przyznam bez bicia, że nie pogardziłabym :) Mam inną prośbę... skomentujcie epilog <3 pojawi się on już jutro lub w poniedziałek i tam naprawdę chciałabym zobaczyć komentarz od każdego z Was choćby krótkie "ja" lub ":)" cokolwiek... żebym tylko wiedziała ile Was tu było.
No dobra nie rozpisuję się dłużej. Cierpliwości Wam życzę :*
poniedziałek, 23 grudnia 2013
Życzenia :*
Wszystkim Wam, a w szczególności tym, którzy się ujawnili, a mianowicie: Lunie i Alexii pragnę życzyć tego co najlepsze. Spełnienia wszelkich marzeń, odnalezieniu calu w życiu i zdobycia go, zdrowia, pomyślności, radości, artystom i twórcom weny i masy pomysłów, a reszcie rozwijania swoich pasji zawsze w akompaniamencie prawdziwych i wiernych przyjaciół gotowych wspomóc w każdej chwili. Rodzinnych, magicznych, ciepłych i wesołych świąt z masą nie tylko rzeczowych prezentów <3
Kocham Was za to, że jesteście i wspieracie mnie w tym co robie, czasem komentarzem, a czasem milczeniem ;)
Tu macie taki tam kolaż Waszej paszczurki ;)
Kocham Was za to, że jesteście i wspieracie mnie w tym co robie, czasem komentarzem, a czasem milczeniem ;)
Tu macie taki tam kolaż Waszej paszczurki ;)
piątek, 20 grudnia 2013
Miniaturka 2
Miniaturka dla Alexii, mam nadzieję, że mimo całej jej beznadziejności coś tam się spodoba...
___
Uczta trwała w najlepsze, wszyscy
jedli i śmiali się siedząc razem przy jednym stole. Uczniów nie
było wielu, większość wyjechała na święta do domu lub na jakiś
rodzinny wypad. Ze Slytherinu pozostały dokładnie 3 osoby: Irine,
jakiś pierwszak i Tom Mullark. Cała trójka za sobą nie
przepadała, ale teraz gdy było ich tak mało siedzieli wszyscy
razem jak najdalej od reszty towarzystwa.
Niestety nawet piękne dekoracje i
przepyszne potrawy nie mogły poprawić Irine nastroju. Nigdy nie
wracała na święta do domu, ale nie zdarzało się też by spędzała
je w Hogwarcie. Co roku Malfoy lub jakaś koleżanka zapraszali ją
do siebie... Tym razem jednak było inaczej, Malfoy wyjechał na
narty, a „przyjaciółki” odwróciły się od niej co tym razem
było jej bardzo nie na rękę.
- Pociągniesz ze mną?- spytał
nieśmiało pierwszoroczniak wysuwając w jej stronę
cukierka-niespodziankę.
- Jasne! - odpowiedziała ironicznie
dziewczyna.
Dziecko zrobiło słodkie oczka, a ona
z furią załapała cukierka, który mimo że pociągnięty tylko z
jednej strony, natychmiast pękł. Ze środka ku uciesze chłopca
wybiegło kilkanaście białych myszek, które od razu zaczęły
uciekać. Tylko jedna z nich odłączyła się od grupy i śmiało
potruchtała do Irine.
- Chyba cię polubiła! - powiedział
chłopiec łapiąc resztę myszek.
Dziewczyna po raz kolejny popatrzyła
na niego zabójczym wzrokiem, a ten speszony odszedł. Irine
roześmiała się i z politowaniem spojrzała na zwierzątko
zastanawiając się nad jakimiś ciekawymi torturami. W końcu
schowała myszkę do kieszeni i cicho ulotniła się z Wielkiej Sali.
Nawet ona nie była na tyle nie rozważna by rzucać zaklęcia
niedozwolone w obecności dyrektorki.
W końcu jednak znalazła się w swoim
i Laury Dormitorium. Wyjęła różdżkę z kieszeni i wycelowała w
myszkę trzymaną w ręce. Po jednym zaklęciu zwierze już zwijało
się z bólu, Irine roześmiała się głośnym, demonicznym śmiechem
i już miała wypuścić myszkę gdy ta ugryzła ją w palec...
To właśnie było przyczyną
pierwszej zbrodni dziewczyny...
_________________
Wiem słabe jak tegoroczny śnieg ;___;
Kompletnie nie mam weny, magia świąt mi ją wyssała bezlitosnie,
więc nie wiem jak będzie z kolejnym rozdziałem... Absolutnie tego
nie chcę, ale może się okazać, że pojawi się on dopiero po
świętach :(...
Na dodatek znalazłam konkurs literacki
w którym bardzo chcę wziąć udział więc praca na niego trochę
mi zajmie. Nie mam pojęcia jaka jest nagroda, ale chcę spróbować...
Mam nadzieje, że wybaczycie :*
~Sowa
sobota, 14 grudnia 2013
Rozdział VII
Rozdział
VII
„Co
myśli Jake?”
Następnego dnia rano pani Pomfrey stwierdziła,
że Ellen wystarczy już lenistwa. Odpuściła jej jednak pójście
na lekcje, zamiast tego wysyłając ją do dormitorium. Dziewczyna
ucieszyła się, wiedziała, że łatwiej będzie jej unikać
Matty’ego w cichym dormitorium. Bała się jednak tego co powie jej
przyjaciółka. Po nocnej wizji nie miała pewności czy chce poznać
prawdę.
Kiedy weszła do dormitorium Laura była już w
łazience skąd dobiegał głośny szum prysznica. Ellen postanowiła
się przebrać. Miała dość leżenia w tych samych ciuchach przez
całe 2 dni. <klik>
W końcu drzwi łazienki otowrzyły się i z jej
wnętrza wyszła ubrana w sukienkę <klik> Laura.
Ellen uśmiechnęła się sztucznie gdy przyjaciółka mocno ją
uściskała.
Gdy w końcu się póściły mina Laury była
surowa. Chciała jak najszybciej dowiedzieć się co stało się
Ellen i natychmiast zaczęła to z niej wyciągać. Panna Yaxley nie
spieszyła się jednak do wyjaśnień, olewając prośby i błagania
przyjaciółki rzuciła tylko „Pani Pomfrey kazała mi coś z jeść”
i wyszła z pokoju. Rada nie rada Laura natychmiast ją dogoniła
jeszcze w drodze do Wielkiej Sali próbując coś z niej wyciągnąć.
Ellen była jednak zbyt skupiona na modlitwie o to by na śniadaniu
nie było Matty’ego. Jednak jako, że nigdy nie była zbyt gorliwą
chrześcijanką Bóg nie raczył wysłuchać jej prośby.
Gdy tylko weszły do Wielkiej Sali przy stole
krukonów zapanowała cisza. Po chwili Matty wstał i ruszył w ich
stronę. Przerażona Ellen szybko pociągnąła Laurę za rękę
siadając z nią przy najbliższym stole, nie zwarzając nawet na to,
że był to stół Puchonów. Szybko nałożyła sobie naleśnika i
zasłaniając się włosami zaczęła konsumpcję.
-Ej, wiedziałam, że jesteś głodna, ale
żeby aż tak? – roześmiała się sztucznie Laura starając się
trzymać pozory normalności.
Trzeba przyznać, że
nieźle jej się to udawało. Do niedawna wpatrujący się w nie jak
w kosmitów, puchoni, odwrócili wzrok i zajęli się swoimi
sprawami. Nawet przy stole krukonów powoli zaczęły wznosić się
rozmowy. Jednak nauczyciele oraz Ślizgoni, a także oczywiście
Matty wciąż byli nimi zafascynowani.
W końcu gdy zaczęły
przepychać się i udawać, że dobrze się bawią nawet oni dali
sobie spokój. Większość uznała pewnie, że dwie zabłąkane
ślizgonki przegrały jakiś głupi znak. Ostatecznie nawet Matty
oklapł z powrotem na swoje siedzenie.
Właśnie w tym
momencie gdy wszystko już prawie wróciło do normalności coś
musiało się zepsuć. Wraz z poranną pocztą na stół ślizgonów
opadł elegancki, biału puchacz należący do Scorpiusa.
Chłopak z uśmiechem
rozpakował przywiązany do nóżki list najwyraźniej spodziewając
się kolejnej wiadomości od jakiejś dziwnej psycho-fanki, którą
mógłby potem zaliczyć i powyśmiewać.
Mina zrzedła mu już
po pierwszym słowie. Zbladł jeszcze bardziej niż zwykle, a z jego
oczu znikł pogardliwy blask. Ellen przyjrzała mu się dobrze
zastanawiając się jak zareaguje jego świta. W momencie gdy Irine
złapała go za rękę chłopak wyrwał się i szybko podarł list
nie dając go Jake’owi do przeczytania. Uśmiechnął się drwiąco
i powiedział coś czego Ellen nie dosłyszała, jednak jego słowa
sprawiły, że teraz to jego przyjaciele zbledli. Wtedy właśnie
Matty odważył się znów do niej podejść.
-Możemy pogadać? – spytał gdy dotarł do
stołu Puchonów.
-Yyy... możemy nie teraz? Jestem strasznie
głodna, a pani Pomfrey kazała mi się najeść. – próbowała
się wykręcić Ellen.
-Proszę... Mieszkasz teraz obok kuchni, a
skrzaty wręcz skaczą z radości gdy tylko mogą kogoś nakarmić.
– nie ustępował.
Czyjś krzyk uwolnił
ją od odpowiedzi. Wszyscy nauczyciele znajdujący się w Sali
poderwali się z miejsc wraz z uczniami. Po chwili pół Hogwartu
stało już w Sali Wejściowej ze zdumieniem i zaciekawieniem
przyglądając się rozgrywające się przed nimi scenie.
Ellen wytrzeszczyła
oczy widząc, że bierze w niej udział jej wybawicielka, a potem
szczęka opadła jej do podłogi gdy zobaczyła kogo osłania.
Scorpius Malfoy
celował w nią różdżką ze złością próbując przewiercić ją
spojrzeniem kiedy ona zasłaniając Sandy Malfoy próbowała
przemówić mu do rozsądku. Żadne z nich nie zważało na to, że
otacza ich pół szkoły. Sandy płakała rzewnie mamrocząc coś pod
nosem, brzmiało to trochę jak przeprosiny, ale nikt nie skupiał
się na tym za bardzo bo wszyscy wiedzieli co jest najważniejsze.
-Zabiję ją rozumiesz?! Jeśli wcześniej
będę musiał zabić ciebie to zrobię to! Jesteś tylko jakąś
cholerną krukonką i nic nie obchodzi mnie to co myśli o tym
Jake!!! – darł się Scorpius.
-Nikogo nie zabijesz debilu!!! Ona nie miała
pojęcia co robi!!! To DZIECKO! – darła się Luna najwidoczniej
nie rozumiejąc drugiej części zdania młodego Malfoya.
-Jebie mnie to! Może sobie być kim chce!
Rozjebała mi życie!!!
-To twoja SIOSTRA! I jej życie też właśnie
legło w gruzach!!!
-Gruz to ty sobie możesz żreć, Suko!!!
-Sectumsempra!!!
Wszystko zdawało się
dziać w zwolnionym tempie. Gdy promień wystrzelony z różdżki
Jake’a trafił w Malfoya ten opadł z hukiem na podłogę
zdąrzywszy jeszcze w locie wybałuszyć oczy. Popadł w drgawki gdy
z jego ciała zaczęła ulatniać się krew. Przerażeni uczniowie
stali jak sparaliżowani wpatrując się w wykrwawiającego się
chłopaka. Tylko jedna osoba zachowała trzeźwość umysłu i była
nią właśnie Ellen na którą z jakiegoś powodu nie działały
takie widoki. Dziewczyna ruszyła do przodu po drodze wyjmując
różdżkę. Krzycząc do Luny żeby odpędziła tłum uklękła przy
Malfoy’u.
-Evecto memorien! – wyszeptała przykładając
różdżkę do najgłębszej z ran, a następnie robiąc to z każdą
kolejną.
Sekundę później
obok niej stali już wszyscy nauczyciele z panią Pomfrey na czele.
Lekarka wyczarowała nosze i razem z Flitwickiem ruszyli do Skrzydła
Szpitalnego. Blada jak ściana dyrektorka opierała się o Filcha, a
profesor Longbottom zdawał się być z lekka nieobecni. Pozostali
nauczyciele wciąż rozganiali uczniów nakazując im słuchać się
swoich prefektów. W końcu ocknął się nawet profesor Longbottom i
pochylił się pomagając Ellen wstać.
W korytarzu była więc
już tylko ona, Jake i nauczyciele, oraz wielka plama krwi Malfoya.
Sandy i Luna również zniknęły.
Nagle zapadła cisza.
Jake wciąż stał na swoim miejscu zbyt oszołomiony tym co zrobił
by choćby się poruszyć. Ellen również wmurowało w ziemię,
wzrok miała utkwiony w swoich zachlapanych Malfoy’owską krwią,
dłoniach.
-+100 punktów dla Slytherinu za
natychmiastową reakcję, Panno Yaxley, ale teraz może pani już
odejść... – wydukała w końcu dyrektorka.
Ellen kiwnęła drętwo
głową mrugając szybko aby odzyskać kontakt z rzeczywistością.
Czuła, że nogi ma ciężkie jak z ołowiu mimo, że cała drgała
jak galaretka. W końcu z wielkim wysiłkiem zaczęła iść do
Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Gdy tylko odeszła Jake padł na
ziemię.
~*~Kilka minut później~*~
-Dlaczego zawsze ty? – spytała Laura gdy
obie, wciąż oszołomione, siedziały w Pokoju Wspólnym.
-Kłopoty mnie lubią. – spróbowała
zażartować Ellen, ale jej smutny ton wzruszyłby nawet zombi.
-W takim razie już koniecznie musisz mi
opowiedzieć co wydarzyło się przed wczoraj. – odparła
stanowczo Laura.
Nerwy Ellen puściły.
Mocno ścisnęła poduszkę i powoli zaczęła opowiadać swoją
historię. Laura nie przerywała jej i jedynym dowodem, że słuchała
była jej z każdą minutą coraz bledsza, twarz. W końcu Jagger
była już tak blada, że Ellen musiała przestać z obawy przed
reakcją przyjaciółki.
-Wszystko w porządku? – spytała patrząc w
jej ciemne oczy.
-Tak. Po prostu... opowiadaj dalej.
-Okey. No więc wtedy ja powiedziałam mu, że
nie musi dalej mówić, że go rozumiem. Chciałam go pocieszyć,
pomóc mu. Tyle, że on się wkurzył. Mocno, zaczął wrzeszczeć
żebym się wyniosła, nawet groził mi różdżką. Naprawdę się
bałam więc uciekłam. To właśnie przez to niezauważyłam, że
schody mi uciekły...
-Luna uratowała ci życie... – zauważyła
Laura – chyba masz teraz okazję się jej odwdzięczyć.
-Co? – nie zrozumiała Ellen.
-No wiesz... emocje już troszkę opadły więc
może przetrawiła już słowa Malfoy’a. – sugerowała dalej
Laura.
-CO?!
-Och błagam cię, El.! Nie udawaj głupiej.
„Jesteś tylko jakąś cholerną krukonką i nic nie obchodzi mnie
to co myśli o tym Jake”...
-Chcesz powiedzieć, że...? – zapytała
niedowierzająco Ellen. - Nie... to nie możliwe.
-A jednak. Kocha się w niej od pierwszej
klasy...
-Jake?! Ona jest przecież przykładną
puchoneczką...
-Och błagam Cię. Z Jake’a jest totalny
słodziak i romantyk, jest jeszcze słodszy niż Irine.
-Thy... To chyba nie jest trudne. –
prychnęła Ellen przypominając sobie zawsze dobrze ubraną
dziewczyne, która według niej była po prostu wredną suką.
-Oj Ellen, Ellen. Zmieniłabyś zdanie gdybyś
tylko zobaczyła Irine w akcji. Ta dziewczyna to najsłodszy
cukier... – roześmiała się Laura.
-Hahahahahahahahahahaha... Mów mi jeszcze.
Już prościej byłoby znaleźć słodkiego pająka.
-Och, El. Widać, że jeszcze się nie
poznałaś na tej paczce.
Ellen tylko się
roześmiała. Czuła, że od nadmiaru myśli pęka jej głowa i nie
było to zbyt miłe uczucie, więc choć przez chwilę cieszyła się
śmiechem. Nic nie rozumiała. Jak Jake’owi mogła podobać się
Luna? Owszem była słodka, śliczna i miała niesamowity charakter,
ale do cholery! Była puchonką! No, ale jeśli to nie była prawda
to co mu odbiło kiedy zaatakował Malfoy’a? No i jeszcze co
takiego zrobiła Sandy, że Score był na nią aż tak zły?
-Masz może aspirynę? – zapytała w końcu
łapiąc się za głowę.
-Nie mam. A teraz nie na to czas. Muszisz iść
do Luny. Ta dziewczyna jest pewnie teraz tak samo zagubiona jak
Ty... – zasugerowała Laura, zastanawiając się czym jest rzekoma
„aspiryna”.
-Tylko... obiecaj, że kiedy wrócę wszystko
mi wyjaśnisz.
-Obiecuję. A teraz leć!
Ellen kiwnęła głową
i wyszła z Pokoju. Ludzie, których mijała schodzili jej z drogi i
szybko uświadomiła sobie dlaczego. Na jej rękach wciąż widać
było zaschniętą krew Malfoy’a. Stojąc już pod wejściem do
Pokoju Wspólnego Puchonów zaczęła ją nerwowo skubać
uświadamiając sobie, że nia ma pojęcia jak tam wejść. Właśnie
w momencie gdy miała zrezygnować i odejść, drzwi same się
otworzyły.
Pchana rozpędem Luna,
wpadła na nią i natychmiast mocno ją przytuliła. Ellen czuła jak
jej ubranie mięknie od łez.
-Ej! – krzyknęła delikatnie odpychając
dziewczynę. – Lubię tą bluzkę.
-Przepraszam... – siąknęła dziewczyna –
Po prostu... Martwię się o Jake’a...
-O Jake’a? Z tego co pamiętam to Malfoy
oberwał Sectumsemprą prosto w serce...
-No właśnie!!! Więc co jeśli go wywalą?!
-Malfoy’a?
-JAKE’A!!!
-A... Nie wiem, ale czemu Cię to obchodzi? –
dziwiła się Ellen.
-Och, błagam Cię, El.! Serio nie widzisz jak
on mi się podoba?!
-Och... w takim razie rzeczywiście
nienajlepiej jeśli go wywalą...
-Spokojnie. Nigdy mnie nie wywalą.
Obie dziewczyny
odwróciły się natychmiastowo, mimo że nie było im to potrzebne
do rozpoznania głosu. Za nimi stał Jake i uśmiechał się szeroko
mimo wciąż rozbieganych i przerażonych oczu. Ellen stała jak
zamurowana z jednego powodu: nie rozumiała jakim cudem chłopak
wciąż przed nimi stoi? Przecież powinni go przynajmniej zawiesić.
Luna miała tych powodów o wiele więcej. Jej serce szalało z
radości i nie dowierzania. W umyśle raz po raz wybuchały kolorowe
fajerwerki wyganiające wszystkie logiczne myśli. W końcu nogi
zaczęły drżeć jej jak z waty i dziewczyna padła w dół w
ostatniej chwili złapana przez Jake’a.
-Jakim cudem...? – udało się wreszcie
wykrztusić Ellen gdy całą trójką byli już w Skrzydle
Szpitalnym.
-McGonagall odczytała moje myśli i
ostatecznie uznała, że mój czyn był wystarczająco szlachetny by
nie wywalić mnie z Hogwartu. – odparł chłopak głaszcząc
nieprzytomną Lunę po czole. – Ale mam szlaban do końca roku. Na
Quidditch’a, na Hogsmeade i cotygodniowy dyżur u Filcha.
Ellen pokiwała głową
i spojrzała w kierunku zasłoniętego parawanami łóżka, stojącego
po przeciwnej stronie sali najdalej jak to możliwe od nich. Jake
pochwycił jej spojrzenie i natychmiast spochmurniał.
-Irine z nim jest. Obiecała, że gdy tylko
się obudzi postara się wytargować mi choć 10 minut życia.
-Sekund chyba... – Odparła Ellen.
_________
No więc: z kompem już wszystko w porządku tylko
z moją weną gorzej. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko
rozdział jest w miarę Ok. O komentarze prosić nie będę, nie
ukrywam jednak, że miło się je czyta i są niezłym paliwkiem.
Rozumiem jednak, że nie każdemu się chce. Szkoda, ale trzeba z tym
żyć.
W każdym razie życzę miłego czytania i
cierpliwości :3
~Sówka ;)
piątek, 6 grudnia 2013
Miniaturka 1.
Mikołajkowa miniaturka specjalnie dla Luny oraz Alexii na delikatne ocieplenie wiatrów ;)
___
*rok przed przyjazdem Ellen do Hogwartu, klasa Transmutacji*
Laura rozparta wygodnie na krześle co chwila szturchała i potrącała siedzącą obok Irine wciąż mówiąc coś i głośno się śmiejąc. Jej przyjaciółka siedząca równie komfortowo odpowiadała jej coś cicho i razem popadały w rozbawienie. Nauczycielka Transmutacji nawet nie zwracała na nie uwagi wciąż notowała coś na tablicy tyłem do klasy.
Jake siedział sam dwa miejsca przed dziewczynami i patrzył na padający za oknem śnieg obmyślając genialny plan na podryw, w zwyczajnym dla siebie skupieniu na jedej rzeczy nawet nie zauważył, że dziewczyna o której myśli cały czas się w niego wpatruje.
Nagle drzwi klasy otwierają się i nauczycielka z ulgą przerwa swój monolog.
Gościem jest jak się okazuje jest najmniej uroczy i najbardziej obrażony św.Mikołaj w historii. A jest nim nie kto inny tylko właśnie Scorpius Malfoy o gładko zaczesanych włosach ukrytych pod czapką Mikołaja z przyszytą brodą. Do tego ma na sobie czerwony płaszcz z włożonym pod spodem plecakiem udającym brzuch.
- Ho, ho, ho! - krzyczy niezbyt entuzjastycznie. - Czy są tu jakieś grzeczne gówniarze?!
Cała sala w śmiech, a nauczycielka ledwie się powstrzymuje starając się równocześnie zrobić groźną i karcącą minę. "Mikołaj" wyjmuje prezenty i zaczyna rzucać nimi w ludzi. Na końcu z uśmiechem zadowolenia podchodzi do Jake'a i teatralnym szeptem mówi "To co na przerwie okupujemy jemioły?"
Śmiech obojga chłopaków wypełnia salę gdy jeszcze długo po dzwonku na przerwę. W sali są już tylko oni bo wszystkie dziewczyny poleciały ustawić się w kolejce przy dwóch najbliższych jemiołach....
_________
Wiem słabe, ale nie miałam pomysłu, a chciałam coś dodać :(
___
*rok przed przyjazdem Ellen do Hogwartu, klasa Transmutacji*
Laura rozparta wygodnie na krześle co chwila szturchała i potrącała siedzącą obok Irine wciąż mówiąc coś i głośno się śmiejąc. Jej przyjaciółka siedząca równie komfortowo odpowiadała jej coś cicho i razem popadały w rozbawienie. Nauczycielka Transmutacji nawet nie zwracała na nie uwagi wciąż notowała coś na tablicy tyłem do klasy.
Jake siedział sam dwa miejsca przed dziewczynami i patrzył na padający za oknem śnieg obmyślając genialny plan na podryw, w zwyczajnym dla siebie skupieniu na jedej rzeczy nawet nie zauważył, że dziewczyna o której myśli cały czas się w niego wpatruje.
Nagle drzwi klasy otwierają się i nauczycielka z ulgą przerwa swój monolog.
Gościem jest jak się okazuje jest najmniej uroczy i najbardziej obrażony św.Mikołaj w historii. A jest nim nie kto inny tylko właśnie Scorpius Malfoy o gładko zaczesanych włosach ukrytych pod czapką Mikołaja z przyszytą brodą. Do tego ma na sobie czerwony płaszcz z włożonym pod spodem plecakiem udającym brzuch.
- Ho, ho, ho! - krzyczy niezbyt entuzjastycznie. - Czy są tu jakieś grzeczne gówniarze?!
Cała sala w śmiech, a nauczycielka ledwie się powstrzymuje starając się równocześnie zrobić groźną i karcącą minę. "Mikołaj" wyjmuje prezenty i zaczyna rzucać nimi w ludzi. Na końcu z uśmiechem zadowolenia podchodzi do Jake'a i teatralnym szeptem mówi "To co na przerwie okupujemy jemioły?"
Śmiech obojga chłopaków wypełnia salę gdy jeszcze długo po dzwonku na przerwę. W sali są już tylko oni bo wszystkie dziewczyny poleciały ustawić się w kolejce przy dwóch najbliższych jemiołach....
_________
Wiem słabe, ale nie miałam pomysłu, a chciałam coś dodać :(
środa, 4 grudnia 2013
Rozdział VI (cz.2/2)
Kiedy tylko to powiedział powietrze w pokoju zgęstniało od nadmiaru tajemniczości i stresu obydwu stron.
-Byłoby miło. – odpowiedziała Ellen
usadzając się wygodniej i nerwowo strzelając palcami.
-Moja matka, a mianowicie Luna Lovegood zmarła
kiedy miałem 11 lat. Dokładnie tego dnia kiedy przyszedł do mnie
list z Hogwartu. Pamiętam ten dzień tak dokładnie, że mógłbym
go opisać w dokładności co do sekundy. W prasie napisano, że
zabił ją jej własny wynalazek, ale tak nie było. Zabiło ją coś
co do dziś jest moim koszmarem, coś co jest moim boginem. –
zatrzymał się i wziął głęboki oddech przełykając łzy.- I
właśnie przez to wszystko się zaczęło. W trzeciej klasie na
lekcji Obrony Przed Czarną Magią mieliśmy boginy. Kiedy przed nim
stanąłem nie mogłem sobie poradzić. Laura kumplowała się wtedy
z Malfoyem i dlatego całą grupą się ze mnie śmieli. – znów
przerwał, a kiedy znów zaczął jego głos był ledwie słyszalny.
– I wtedy ona wpadła na pomysł. Którejś nocy wysłała do mnie
list teoretycznie od dziewczyny, która wtedy mi się podobała.
Wyszedłem jej na spotkanie przed Zakazanym Lasem...
Głos urwał mu się
całkowicie i nie mógł dalej mówić. Ellen- ta twarda i pozbawiona
współczucia Ellen wstała ze swojego miejsca. Spojrzał na nią
przerażony, że chce wyjść, ale ona zamiast tego podeszła bliżej.
Siadając na poręczy fotela objęła go ramieniem i wbrew swojej
wielkiej ciekawości wyszeptała:
-Nie musisz mi tego mówić. Rozumiem...
-NIE!!! – jego wkurzony wrzask zaskoczył ją
bardziej niż cokolwiek tamtego dnia. – Idź stąd! Idź stąd i
nigdy nie wracaj! NIGDY już do mnie nie podchodź!!!
Ellen odskoczyła z
oparcia ledwo uchylając się przed czerwonym płomieniem płynącym
z różdżki chłopaka. Nie oglądając się na jego wciąż płynące
łzy wybiegła z Pokoju Życzeń. Schody rozmazały jej się przed
oczami, ale bała się zwolnić. W desperacji spojrzała za siebie,
wciąż bała się, że ją goni. Nawet nie zauważyła, że ruchome
schody, których rozkładu jazdy nikt dokładnie nie znał zwiały
jej z drogi. Spadając nawet nie poczuła bólu... może dlatego, że
ktoś w ostatniej chwili złapał ją za rękę...
-Trzymaj się! – wrzasnęła jakaś
dziewczyna z elegancko zawiązanym, puchońskim krawatem na szyi.
-Chyba nie myślisz, że mam zamiar puścić!!!
– odkrzyknęła Ellen z całych sił starając się nie patrzeć w
dół.
Dziewczyna nie
odpowiedziała. Zamiast tego drugą ręką dobyła różdżki i
wypowiedziała zaklęcie. Z magicznego patyka natychmiast wyskoczyła panda i chwiejnym, ale szybkim krokiem poczłapała w stronę najbliższej klasy.
Po chwili z
pomieszczenia wybiegł tłum uczniów z profesorem Longbottomem na
czele. Ellen zacisnęła zęby. Dlaczego akurat ON?! Zapłakała w
duchu. Sekundę później zamiast wisieć w powietrzu spokojnie
leżała w Skrzydle Szpitalnym. Oczywiście nic jej nie było, ale
pani Pomfrey uparła się, że jej nie wypuści dopóki dziewczyna
nie powie jej jakim cudem nie zauważyła, że schody jej uciekły.
Ellen domyślała się, że podejrzewa ją o zaburzenia psychiczne, a
ponieważ nie miała ochoty iść na lekcje postanowiła trochę
poudawać.
Jednak gdy przyszedł
profesor Longbottom dotarło do niej, że musi coś wymyślić. Miała
szczęście, że była w tej szkole nowa.
-No dobrze. Mam nadzieje, że oboje wiemy, że
z twoją psychiką wszystko w porządku. Dlatego też pomnimy
wszelkie spekulacje i przejdźmy od razu do sedna sprawy. –
oznajmił na wstępie nauczyciel siadając obok łóżka dziewczyny.
– Co się stało?
-Nic. Ja... po prostu zapomniałam, że tu
schody się ruszają. Przez 15 lat żyłam w innym świecie i przez
chwilę o tym zapomniałam. Nigdy więcej nie popełnię tego
błędu... ta dziewczyna uratowała mi życie.
-Tak po prostu szłaś i nie patrzyłaś pod
nogi o mało przez to nie ginąc, a teraz siedzisz tu z pustą miną
i nawet na mnie nie patrzysz kiedy rozmawiamy? – zapytał
niedowierzając nauczyciel. – Może rzeczywiście zostawimy cię
tutaj na obserwacji.
-Przepraszam, ja tylko wciąż nie mogę
uwierzyć. Naprawdę. – spojrzała nauczycielowi w oczy starając
się nie zwracać uwagi na to, że mają ten sam odcień co syna.
-No cóż... W takim razie tą decyzję
pozostawiam pani Pomfrey. Aha i pamiętaj o tym żeby bardziej
uważać na schodach. – to mówiąc wyszedł.
Ellen z powrotem
opadła na poduszki. Od nadmiaru stresu dostała gorączki i
uzdrowicielka pozwoliła jej zostać w łóżku. rozmyślając o tym
co działo się z Mattym, dziewczyna zapadła w głęboki sen pełen
zieleni. Gdy tylko otworzyła oczy, postanowiła natychmiast ściąć
zielone końcówki i pozbyć się wszystkich ciuchów tego koloru.
Dopiero po chwili zauważyła, że przy jej łóżku ktoś stoi. Ktoś
z intensywnie niebieskimi oczami.
Nie sposób było jej nie rozpoznać. W końcu w całym Hogwarcie nie było drugiej tak ciekawej osoby. Jej włosy były jasno różowe z fioletowymi końcówkami, a oczy idealnie okrągłe. Do tego miała naprawdę jasne usta i gładką cerę. Ellen od razu wiedziała, że to jej wybawczyni, która o dziwo pozbyła się już szaty i zamiast twgo ubrana była po mugolsku <klik>.
-Hej. Przyszłam zapytać czy już wszystko w
porządku. Wcześniej nie chcieli mnie wpuścić. – oznajmiła
troskliwie dziewczyna.
-U mnie zawsze wszystko w porządku. –
oznajmiła sucho dziewczyna lecz po chwili skarciła samą siebie
przypominając sobie ile jej zawdzięcza. – Przepraszam.
Uratowałaś mi życie. Dzięki.
-Nie ma za co. Domyślam się, że po takim
doświadczeniu ludzie bywają wkurzeni. Aczkolwiek nie mam ochoty
sprawdzać tego na własnej skórze.
Ellen roześmiała się
wbrew samej sobie. Nagle poczuła, że dłużej nie wytrzyma. Od
ponad trzech tygodni ani razu nie wyraziła swoich emocji. Przez myśl
przeszło jej nawet, że z tym mniejszy kłopot był w domu dziecka.
Tam zawsze wyzłaszczała się na innych, a radość uwalniała
podczas samotnych ucieczek. Teraz jednak po tak długim czasie
suchego milczenia poczuła, że puszcza. Jej śmiech rozniósł się
po całym pomieszczeniu odbijając się od ram pustych, metalowych
łóżek.
-No dobra. Wyśmiałaś się, to teraz mi
powiedz co naprawdę się stało. Wiem, że jesteś tu nowa, ale
nawet mugole patrzą pod nogi kiedy idą.
-Zamyśliłam się.
-Biegłaś i rozglądałaś się za siebie
jakby ktoś cię gonił. To nie jest normalne. – nie ustępowała kolorowo włosa.
-Co mam ci powiedzieć? Że goniło mnie
zombi?
-Łatwiej by było prawdę.
-Nie mogę.
-Nie chcesz.
-Masz rację. – zgodziła się. – Ale to
nie zmienia faktu, że nie mogę.
-Możesz. – zaprzeczyła dziewczyna,
wydawała się być bardzo pewna siebie.
-Znasz Mattiego Longbottoma? – zmieniła
temat Ellen.
-A kto go nie zna?To syn wice dyrektora.
-No tak... a co wiesz o jego stosunkach z
Laurą Jagger? – starała się brzmieć niewinnie, ale po minie
dziewczyny poznała, że jej nie wyszło.
-A więc to o niego chodzi? – zapytała
dziewczyna. – W takim razie obawiam się, że nie mogę ci pomóc.
Tylko on, albo Laura mogą ci o tym opowiedzieć.
-Taaa... w każdym razie cokolwiek to było o
mało przez to nie zginęłam... – zaczęła Ellen starając się
wzbudzić ciekawość w dziewczynie i skłonić ją do rozmowy.
-Nie ty jedna... – zaczęła tamta i
natychmiast urwała.
Twarz puchonki zrobiła
się blada gdy tylko spojrzała na Ellen. Ślizgonka leżała na
swoim łóżku jak zamurowana z lekko otwartymi ustami. Oczy miała
jak spodki, a gdy się odezwała jej głos był cienki i drżący jak
u staruszki.
-L...Laura?- wydukała.
-Słuchaj: nie wiem co już ci powiedział
Matty, a czego ci nie powiedział. W każdym razie ode mnie nie
dowiesz się więcej!
-Czy ona kogoś zabiła? – ku swemu
zdziwieniu Ellen nie była zaskoczona, ani nawet zła, sama nigdy by
nie zabiła, ale...
-NIE. Ale to tyle ile mogę ci powiedzieć. –
zaprzeczyła dziewczyna zniesmaczona tym pytaniem.
-Skoro tak twierdzisz... – poddała się
Ellen, dziwne, ale wciąż była zmęczona. – Nawet nie wiem jak
masz na imię...
-Luna, Luna Elenvood. – odpowiedziała.
-Ellen, Ellen Victorie Yaxley.
-Przecież wiem. Jesteś już sławna. –
roześmiała się Luna. – A teraz pozwól, że się oddalę. Muszę
iść pomóc prof. Vector...
Ellen tylko wywróciła
oczami. „Ach ci puchoni... zawsze tacy pomocni” pomyślała znów
zapadając w sen pełen koszmarów. Nagle w jednym z nich pojawiła
się Luna, tyle że na nazwisko było jej Lovegood... Kiedy znów się
obudziła za oknami było już bardzo ciemno, a na stoliku obok jej
łóżka leżała ciemno zielona kartka. Ellen od razu domyśliła
się od kogo więc nie była pewna czy chce ją czytać. W końcu
jednak ciekawość zwyciężyła i zapalając lampkę sięgnęła po
kartkę. Po chwili zajęła się lekturą, cienkiej srebrnej
czcionki.
El.,
Byłam
już u Ciebie dwa razy, ale za każdym z nich spałaś. Chciałam
nawet poczekać, ale p. Pomfrey mi zabroniła, Jakaś puchonka (która
miała więcej szczęścia ode mnie) powiedziała mi co się stało.
Nie mogę jednak uwierzyć, że tak po prostu zapomniałaś o
ruchomości schodów. Dlatego mam nadzieję, że kiedy przyjdę
powiesz mi prawdę.
Mam
nadzieję, że wszystko z Tobą w porządku
~Laura
Ellen odłożyła
list. Z braku innych pomysłów zamknęła oczy i spróbowała
zasnąć. Jednak zamiast snu przyszło co innego.
Ddziewczyna biegła,
a jej białe włosy targał zimny wiatr. Mimo, że wokół leżał
śnieg miała na sobie elegancką sukienkę przykrytą rozpiętym
płaszczem powiewającym za nią jak peleryna. Z nosa dziewczyny
leciała krew, a jej krzyki były naprawdę rozpaczliwe i mieszały
się z krzykami samej Ellen. Ślizgonka próbowała jej pomóc, ale
nie miała świadomości własnego ciała. Nie mogła nawet poruszyć
dłonią z różdżką. Mogła jedynie krzyczeć wiedząc, że i tak
nikt jej nie usłyszy. Nie wiedziała przed czym ucieka dziewczyna,
ale czuła, że musi jej pomóc.
Nagle zza drzew
pokrytych śniegiem wyłoniła się postać. Ellen wybałuszyła oczy
rozpoznając w niej Laurę. Po chwili przez powietrze przeleciał
zielony płomień, a uciekinierka z jękiem upadła na ziemię. Życie
uleciało z niej wraz z śniegiem wzbitym podczas upadku. Laura tylko
się śmiała, śmiała i śmiała. Śmiała się, aż do momentu
kiedy Ellen udało się otworzyć oczy i z powrotem znaleźć się w
Skrzydle Szpitalnym.
-Śmierć... – wyszeptała dziewczyna tuż po przebudzeniu –
Jedyna rzecz, której brzydzi się Ellen Victorie Yaxley.
Rozdział znów dedykowany Lunie ponieważ nikt
inny nie czyta (a przynajmniej nie komentuje) no i ona właśnie
pojawiła się w powieści i ma w niej wiele ról do odegrania
Pozdro :*
poniedziałek, 2 grudnia 2013
Rodział VI (cz.1/2)
Rodział VI
"Zabójstwo"
"Uspokój się" nakazała sobie w myślach Ellen. "Zwykłe czarne rurki i zielony top na pewno wystarczą żeby zrobić na nim wrażenie... Choć w sumie nie zaszkodzi doprawić tego odrobiną srebrnej biżuteri i słodkim zapachem... Z drugiej strony jednak: Czy zielony to dobry pomysł? W końcu chyba nie kojarzy mu się najlepiej... Może lepiej postawić na samą czerń? Nie to będzie zbyt mroczne... Może sprawę załatwi odrobina krwistej czerwieni? Nie... to w sumie też zbyt diabelskie... Może koszulka Motorheadu to najlepsze rozwiązanie? Tylko kto da mi gwarancję, że Matty lubi metal? Tak. Jedynym wyjściem jest chyba w takim razie niebieski... W końcu to takie krukońskie <klik>
~*~kilka minut później~*~
- Zaraz, zaraz... Od kiedy Ty nosisz niebieski? - spytała Laura na widok niebieskiej bluzy przyjaciółki.
- Od zawsze. To, że przez 2 dni widziałaś mnie tylko w zielonym nie oznacza, że nie znam innych kolorów.
- Spoko... Ale mam nadzieję, że nie zamierzasz przenosić się do Ravenclawu...?
- Boże... To, że niebieski jest kolorem Ravenclawu nie oznacza chyba, że nie mogę go nosić bez przenoszenia się do tego domu?! - wkurzyła się Ellen i nie czekając na przyjaciółkę wyszła z Dormitorium.
Nie rozumiała czemu Laura tak bardzo się czepia. Na początku tego, że piła z Malfoyem, spotkania z Mattym, a teraz nawet stroju. W końcu to było jej życie i mogła je zmarnować jak tylko się jej podoba! ]
W złym nastroju weszła do Wielkiej Sali i usiadła przy stole swojego domu nie zważając nawet na to, że obok znajduje się Malfoy.
Nakładając sobie ziemniaków wciąż nawet nie rozejrzała się wokół siebie. Jej myśli wciąż wędrowały do tych cudownych, zielonych oczu pewnego chłopaka...
- To co Ellen? Dziś twoja wymarzona randka... - przerwał jej maślane rozmyślania Scorpius.
- Zamknij się idioto! Nie mam ochoty z tobą gadać! - skomentowała zirytowana dziewczyna.
- Och nie denerwuj się tak, Yaxley! Czyżby ukochany się nie zgodził? - kpił sobie Malfoy najwidoczniej rozbawiony jej zdenerwowaniem.
- Oczywiście, że się zgodził. Niektórym dziewczynom się nie odmawia...
- Och nie wątpie... Szkoda by jednak było gdyby się nie stawił...
- Daruj sobie Score. Jesteśmy umówieni i tyle. Koniec zadania i nigdy więcej gier. Możesz już sobie darować.- odparowała El. starając się trzymać nerwy na wodzy.
- Och proszę cię Yaxley. Wypadki chodzą po ludziach...
- Malfoy! Do cholery! Co ty mu zrobiłeś? - nie wytrzymała.
- Nic skarbeńku, o patrz... właśnie tu idzie. Mam nadzieje, że wszystko mi opowiesz. - roześmiał się wstając i szczypiąc ją w policzek.
Odeszedł, a Ellen odruchowo potarła uszczypnięte miejsce. Była zła i zdezorientowana. A na dodatek nie byłą pewna czy dobrze wygląda. Rozejrzała się nerwowo poprawiając włosy. Dopiero teraz zauważyła, że musiała siedzieć wokół całej świty Malfoya, która na szczęście już opuściła pomieszczenie. Właśnie w momencie gdy nakładała na usta kolejną warstwę wiśniowego błyszczyku chłopak jej marzeń doszedł do stołu.
- Hej, Ellen. Możemy chwile porozmawiać? - zapytał Matty nerwowo rozglądając się wokoło najwyraźniej w poszukiwaniu Laury.
- Jasne, siadaj. Demona w Zieleni tu nie ma. - chciała zażartować Ellen.
Nie wyszło. Twarz chłopaka momentalnie stężała i zbladła. Ellen poczuła, że czerwienieje. Wiedziała, że zrobiła jakiś wielki błąd.
- CO. Wiesz. O. Demonie? - spytał dobitnie młody Longbottom patrząc na nią twardym wzrokiem.
- Właściwie to nic. - odpowiedziała smutno- Widziałam tylko jak go narysowałeś. A potem Laurze podczas rozmowy wymknęło się coś o tym, że to przez nią... Nie chciała mi jednak nic więcej powiedzieć.
- W takim razie pozwól, że Ci wytłumaczę. - poprosił, ale napewno nie tu.
Wyszli z Wielkiej Sali i Matty objął prowadzenie. Chwile później byli już na 7 piętrze. Matty polecił Ellen zaczekać chwilę, a sam zaczął zamyślony chodzić w zdłuż ściany. Po chwili w jej miejscu stały drzwi, które chłopak natychmiast otworzył nie dając nawet Ellen szansy by spytała o co chodzi.
Zdenerwowana dziewczyna przekroczyła próg na drżących nogach. Drzwi natychmiast się za nią zamknęły, a huk jaki wydały sprawił, że podskoczyła. Matthew nawet tego nie zauważył. Usiadł na jednym z karmelowych foteli i wpatrywał się we własne kolana. Ellen dołączyła do niego siadając na drugim fotelu.
Gdy się nie odzywał swierdziła, że czas na oględziny wnętrza. Otórz znajdowali się w jakimś małym, ale przytulnym pomieszczeniu utrzymanym w ciepłych, beżowo-karmelowych brawach. Oprócz dwóch foteli nie było tam zbyt wiele mebli. Jedynie niski stolik i kilka szafek. Słowem salonik do poważnych rozmów.
- No dobra. Chyba muszę zacząć mówić... - zaczął Matty.
_________
Krócej niż być miało, ale postanowiłam podzielić rozdział na 2 żeby zbyt długo nie było. Wybacz Luna, ale pojawisz się dopiero w następnym rozdziale :( Obiecuję szybko go dodać.
Pozdrawiam i liczę na komentarze :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)