poniedziałek, 25 lutego 2013

Rozdział III


Rozdział III
Lodowe serce”
Reszta dnia minęła spokojnie, najwidoczniej Lily nie potrzebowała swoich kosmetyków. Ellen zaliczała ostatnie sprawdziany, a w tym czasie pani prefekt powtarzała materiały. W końcu popołudniu Lilka wpadła na pomysł by poćwiczyć Quidditcha. Ellen od razu chciała zaprzeczyć wykręcając się zakazem, ale McGonagall akurat teraz się zgodziła. Wkurzona panna Yaxley wpadła na kolejny pomysł.
-To co Ell, idziemy? – panna prefekt już znalazła jakiś skrót.
-Jasne, Lilyanne! – odpowiedziała.
-Lily! – odkrzyknęła tamta ze śmiechem.
Ellen tylko wywróciła oczami. Plan wcieli w życie już dziś wieczorem. Jak na razie musi sprawdzić jak „Perfekcyjna Pani Potter” radzi sobie w powietrzu. Od McGonagall dowiedziała się już, że ma wielkie szanse na dostanie się do Drużyny jako ścigająca. Już po kilku minutach w powietrzu miała pewność, że jest 100 razy lepsza od Lilyanne, która już od 3 lat gra w Gryfońskiej Drużynie Quidditcha jako obrońca. Uśmiechnęła się w duchu na wyobrażenie jak cudownie będzie wbijać jej gole. Zupełnie zadowolona zaczęła wbijać gol za golem, a biedna panna Potter nic nie mogła na to poradzić. I gdy w końcu Ellen wbiła ostatniego 15 gola, który dawał jej 150 punktów poddała się i zeszła z miotły.
W cudownym nastroju Ellen ruszyła na kolacje zastanawiając się nawet przez chwileczkę czy nie wycofać swojego planu. Po krótkim zastanowieniu zdecydowała jednak, że nie może się tak szybko poddawać. Po zjedzonej kolacji Ellen udała się więc do pokoju Lily, która postanowiła pomóc w sprzątaniu po kolacji. Kilka minut później wychodziła już stamtąd z diabolicznym uśmiechem i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, a krzyk nastolatki wracającej do pokoju utwierdził ją w przekonaniu, że wszystko zrobiła dobrze.
-PAAAAAAAAJĄKI!!! – darła się Lily najwyraźniej nie zauważywszy jeszcze drugiej części zemsty za bycie miłym.
„Taaak” westchnęła Ellen widząc jak dziewczyna wybiega ze swojego pokoju w pośpiechu gubiąc szpilki.
-ELLEN! Wiesz coś o tych wąsach, papierosach i butelkach domalowanych drużynie Armat z Chudley?! – wydarła się McGonagall gdy zobaczyła drugą część planu.
Kara za tamtą niespodziankę nie była zbyt duża. Za kolejne tak samo, ale tuż przed wyjazdem na King Cross McGonagall zastanawiała się czy nie zabronić Ellen wziąć ze sobą kota. W końcu stwierdziła jednak, że nie zna nikogo kto wziąłby Lemmy’ego na całe 10 miesięcy. Dlatego teraz w samochodzie pomiędzy Ellen i Lilyanne na tylnim siedzeniu stał koszyk z kotem.
Dziewczyny nienawidziły się wzajemnie. Była to wina jedynie Ellen, która była z siebie niewyobrażalnie dumna. Jeszcze nie była w szkole, a już ma tam przynajmniej 2 wrogów. Albo raczej 2 bandy wrogów. Myślała oczywiście o bandach Malfoya i Potterów.
Uśmiechnęła się w myślach przypominając sobie sytuacje z przed ponad miesiąca. Co dziwne wtedy mówił tylko Malfoy i ani jego kolega ani koleżanka nie bronili go. Z takim czymś spotkała się po raz pierwszy. Normalnie banda atakowała całościowo i to najczęściej jedną, bezbronną osobę.
W końcu samochód zatrzymał się przed budynkiem dworca. Ellen wyskoczyła z niego z kotem w koszyku. McGonagall przywołała wózki i po chwili całą trójką szły na peron numer 9 i ¾. Dziewczyna nadal nie wiedziała jak to możliwe. Przecież jechała już kiedyś pociągiem i wiedziała, że perony nigdy nie mają liczb mieszanych. Gdy były już na peronie 9 zrozumiała, że to musi być żart. Przecież tuż obok stała barierka za którą wisiał napis „Peron 10”. Mimo to McGonagall zatrzymała się w małym oddaleniu od barierki i popchnęła delikatnie Lily, która wraz ze swoim wózkiem zaczęła biec na balustradę. Ellen otworzyła szeroko oczy gdy dziewczyna zamiast się rozbić wsiąknęła do środka. McGonagall uśmiechnęła się do niej i pokazała jej, że teraz jej kolej. Ellen uniosła brwi i ustawiwszy się naprzeciw barierki ruszyła. Tuż przed nią przebiegła jakaś szatynka i również znikła. Wtedy Ellen przyśpieszyła jeszcze bardziej i już po chwili patrzyła na Peron numer 9 i ¾.
-Znajdźcie sobie przedział, bo za 10 minut odjeżdżamy. – oznajmiła McGonagall i skierowała się do pociągu.
Po chwili Ellen straciła ją z oczu pośród tłumów dzieci i dorosłych. Podekscytowane jedenastoletnie dzieci ze łzami w oczach żegnały się z rodzicami, straszone przez starsze rodzeństwo dziwnymi opowieściami. Starsze dzieci latały po całym peronie z nowinkami i plotkami witając się z przyjaciółmi i chwaląc wspomnieniami z wakacji. Uczniowie najstarszych klas nie zachowywali się dużo poważniej. Tylko prefekci pilnowali żeby nie wszczynać, żadnych bójek i kłótni w panującym harmiderze. Lily była już w tym tłumie osób witając się z rodziną i przyjaciółmi i zapewne obgadując Ellen. Rozglądając się po peronie i zaglądając do pociągu dziewczyna zauważyła, że KAŻDY ma choć jedną osobę z którą wita się lub żegna, przytulając i śmiejąc się. I tylko ona sama stała na tym wielkim peronie po chwili ciągnąc swój bagaż korytarzem pociągu. I właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu poczuła, że wcale nie chce być sama.
Znalazłszy pusty przedział weszła do środka i rzuciła bagaże na górną półkę. Z torby wyjęła swoją MP3 i metodycznie głaszcząc Lemmy’ego zasłuchała się w muzyce. <klik>
Kilka minut później pociąg z gwizdem ruszył. Przez szklane drzwi przedziału dziewczyna widziała ostatnich uczniów szukających miejsca. Młodsze dzieci przystawiały nosy do szyb machając swoim rodzicom. Jednak wszyscy omijali jej przedział nawet nie pytając czy mogą usiąść. „Pewnie odstraszają ich moje buty” pomyślała ze śmiechem wyciągając nogi jeszcze bardziej i opierając je na przeciwległym siedzeniu. Gdy już myślała, że całą podróż spędzi samotnie do środka ktoś wszedł. Ellen od razu rozpoznała dziewczynę, która tuż przed nią dostała się na peron.
-Wolne? – zapytała tylko i nie czekając na odpowiedź usiadła na miejscu obok jej nóg.
-Taaa...
-Jestem Laura, Laura Jagger. Dziwne... nie widziałam cię jeszcze w Slytherinie. – przedstawiła się.
-Ellen Yaxley, bo mnie tam JESZCZE nie było.
-Jak to jeszcze nie wyglądasz mi na pierwszoroczną. – zakpiła tamta
-To mój pierwszy rok w Hogwarcie, ale dojdę do 5 klasy. – odpowiedziała tylko ucinając temat.
Jakąś godzinę siedziały w ciszy. Laura czytała „Zmierzch”, a Ellen wsłuchana w muzykę wertowała „Quidditch Przez Wieki” . Nagle do ich przedziału zapukała pani z wózkiem wypełnionym słodyczami. Laura mruknęła „wreszcie” i wyszła z przedziału zrobić zakupy. Widząc nieznane jej jeszcze słodkości Ellen przyłączyła się do niej i już po chwili wracała do przedziału obładowana pysznościami.
-Jak to wszystko zjesz, to przytyjesz i Malfoy zyska kolejną osobę do kpin. – ostrzegła ją Laura wgryzając się w coś co staruszka z wózkiem nazwała pasztecikami dyniowymi.
-Malfoy? Znasz go? – zdziwiła się dziewczyna odpakowując „czekoladową żabę”
-Czy go znam? Błagam Cię, jego każdy zna. Ślizgoni szczególnie. A ty skąd o nim wiesz? – prychnęła Laura.
-Spotkałam go już, u Madame Malkin. Obawiam się więc, że już i tak mam w nim wroga. – powiedziała z diabelnym uśmiechem i z rozkoszą wbiła się w słodką czekoladę.
-Co?!
-Kłóciliśmy się o moją krew, a ta jego banda... Kim oni są?
-A tak, Jake Murphy i Irine Carrow, coś jak Złota Trójca, ale zua ;) – zaśmiała się Laura wspominając o Harrym, Ronie i Hermionie.
-Tam była jeszcze jedna dziewczyna, Nicka, Nicole...?
-A tak Nicole Suadkins. Wielka tajemnica- kocha się w Scorpiusie i czasem ją gdzieś ze sobą biorą, ale rzadko. Właściwie prawie nigdy, ale najwidoczniej też potrzebowała szat od Madame Malkin.
-Czemu?
-Czemu jej nie lubią? Bo nie jest taka jak oni. Przyjęli ją po moim odejściu 3 lata temu. Nie sprawdziła się więc starają się ją izolować.
-Po twoim odejściu? – uniosła brwi Ellen.
-Nie patrz tak na mnie. Owszem byłam w jego bandzie półtora roku. Nasi rodzice się znali..., ale potem Malfoy zaczął się wyśmiewać ze wszystkich nie tylko z idiotów. Patrzył tylko na krew i dom. Krew o wiele ważniejsza. Cham, cham i jeszcze raz cham.
-A pfff... – zaczyna Ellen, ale gdy tylko chce coś powiedzieć, Laura nagle wstaje i podchodzi do drzwi.   
-Kurde, nalot. – oznajmia wściekłym wzrokiem i wraca do przedziału.
-Co to „nalot”? – pyta znów unosząc brwi Ellen.
-Nie mówiłam ci jeszcze? – dziwi się Laura – Najpierw łażą prefekci, mówią że pora się przebrać, uspokajają pierwszorocznych, rozdzielają kłócących się itp. ewentualnie odejmują punkty i przydzielają szlabany. Potem jest gorzej łazi paczka Malfoya i naśmiewa się z każdego...
-Fajna tradycja... – komentuje cicho
Laura nie zdąża nawet odpowiedzieć. Do przedziału wpada jakiś piątoklasista. Ma krótko ostrzyżone czarne włosy, a z herbu na szacie wynika, że jest krukonem. Omija Laure wzrokiem i uśmiecha się do Ellen. Jest mega przystojny. Piękne i duże zielone oczy, roztrzepane włosy i umięśniona sylwetka. Podchodzi do panny Yaxley i z tym samym zabójczym uśmiechem pyta:
-Ellen Victorie Yaxley? – pyta.
-Tak, to ja. – odpowiada dość tępo.
-McGonagall cię woła. Prosiła bym zaprowadził cię do jej przedziału. – oznajmia dalej jej się przyglądając.
-Teraz?
-Tak.
Ellen wstaje niespokojnie i rusza do wyjścia. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się coś takiego. Często drwiła z zakochanych dziewczyn, które traciły rozumy dla pierwszego lepszego przystojniaka. Teraz sama zachowywała się jak jedna z nich. I szczerze mówiąc obawiała się tego. Wiedziała, że musi zachować zimną krew i nie dawać nic po sobie poznać. Ale jak to zrobić gdy ktoś jest tak zabójczo przystojny, a na dodatek całkiem miły? Owszem chodziła kiedyś z kilkoma chłopakami, ale żaden z nich nigdy nie wzbudził u niej takich uczuć. Byli ładni, nawet bardzo, ale tak naprawdę chodziła z nimi trochę dla sportu. No a poza tym teraz jest jeszcze Jake. On też jest ładny, ale to cham. To musi być cham...
-Wszystko w porządku? – pyta zaniepokojony jej milczeniem chłopak gdy idą korytarzem.
-Wybacz, zamyśliłam się trochę. – odpowiada zmieszana – Wiesz może po co wzywa mnie McGonagall?
-Pewnie chce cię przedstawić prefektom i nauczycielom. Lilyanne trochę nam już o tobie opowiadała... – zaśmiał się (słodko?)
-Uch..., nie sądzę by było to coś pochlebnego... – zaczyna.
-Zgadłaś, ale wiesz? Ja wcale nie zgadzam się z jej opinią... Moim zdaniem jesteś fajna. – informuje i przepuszcza ją w drzwiach przedziału.
*****
Ellen idzie samotnie korytarzem. Mija kilkoro prefektów, o prawdziwy „nalot” właśnie się zaczął. Krukon miał rację. McGonagall rzeczywiście przedstawiała ją wszystkim innym. I właśnie dlatego teraz wie jak nazywa się chłopak. Chłopak, który uśmiechem potrafi stopić lud jej serca... Matty Longbottom. Syn Nevilla Longbottoma i Luny Lovegood*. I mimo, że za nic w świecie by się do tego nie przyznała, to Ellen zaczęła się go bać. A dokładniej nie jego tylko tego co przez niego dzieje się z nią. Musi nad tym zapanować. Musi wypełnić słowa ojca, słowa których nigdy nie słyszała, ale gdyby tak było na pewno by się z nimi zgodziła. „bądź zimna”
_________
Jako, że od pierwszej części istnie kocham się w Nevillu nie mogłam pozwolić by był on z kimś takim jak Hanna Abbot. I właśnie dlatego na własną potrzebę ożeniłam go z Luną, która o wiele bardziej na to zasługuje.
Rozdział krótki wiem. Szczególnie jak na tak długą przerwę, ale prowadzenie trzech blogów na raz to nic łatwego. Mimo wszystko postaram się dodawać rozdziały częściej. Wybaczcie, że tak długo czekaliście, ale mam nadzieje, że ta część was zadowoliła

2 komentarze:

  1. Bardzo fajna notka. Mam nadzieję że będziesz miała wenę i będziesz czesto pisać :-P

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :* Postaram się jak najczęściej, ale mam chwilowy brak sprzętu

    OdpowiedzUsuń