Trochę mi długi wyszedł...
_________
Rozdział
II
„Inny
świat”
- Inny świat (cz.1, 2 i 3) – GrubSon
* zmieniłam
te jednostki żeby łatwiej było obliczać
_________
Czuła się bardzo
głupio wchodząc do kominka z jakimś dziwnym proszkiem w ręce.
Jednak wiedziała, że jakkolwiek głupio to nie wygląda, nie może
teraz zrezygnować. Siląc się więc na powagę weszła do kominka i
rzucając proszkiem w ogień krzyknęła „na Pokątną!”. Ogień
natychmiast zmienił barwę na zieloną. Uniosła brwi w zdziwieniu
czując jak świat wokół niej wiruje. Kilka sekund później
wyleciała z kominka w jakimś barze. Podniosła się szybko z
podłogi i otrzepując dżinsy, odsunęła się od kominka w
oczekiwaniu na McGonagall.
Rozglądając się po
barze nigdzie nie zauważyła ani jednego mugola. Wszyscy mieli na
sobie takie same szaty jak jej nowa opiekunka. Gdy była mała i
oglądała bajki o czarownicach zawsze wydawało jej się idiotyczne
chodzenie w takich szatach, ale teraz wprost nie mogła się doczekać
własnej.
Po kilku minutach z
kominka wyszła McGonagall. Spojrzała uważnie na dziewczynę, a
potem z uśmiechem poprowadziła ją do wyjścia na zaplecze. Brwi
dziewczyny raz po raz unosiły się w zdziwieniu gdy obserwowała
tych wszystkich witających je ludzi. W końcu jednak zdołały się
przebić przez tłum i wyszły na małe podwórko. Jej oczom ukazał
się ceglany murek w którym (tak jak w każdej rzeczy w tym świecie)
dziewczyna wyczuwała magię. Nie myliła się. Dyrektorka podeszła
do muru i szepcząc coś pod nosem dotknęła różdżką
odpowiedniego kamienia.
Wtem w murze ukazała
się rosnąca z każdą chwilą dziura. W końcu po kilku sekundach
dziura przemieniła się w ładnie zasklepione przejście. Elen
podeszła bliżej i zaniemówiła ze zdumienia. Tam gdzie jeszcze
przed chwilą był mur teraz było widać zatłoczoną ulicę. Nie
chcąc wyjść na idiotkę nawet nie pytała jak to możliwe tylko po
prostu przeszła przez przejście. Zaraz za nią szła McGonagall, a
gdy tylko obie kobiety przeszły mur, znów stał się zwykłym murem
nie wyróżniającym się niczym spośród innych.
-Najpierw pójdziemy do Gringotta, a potem...
–zaczęła kobieta
-Proszę pani, jest tylko jeden problem. Ja
nie mam pieniędzy. – oznajmiła bez żadnych emocji, była już
do tego przyzwyczajona.
-Myślisz, że ojciec nic Ci nie zostawił?-
prychnęła czarownica.
Dziewczyna nie
odpowiedziała. Nigdy nie przyszło by jej na myśli, że może
posiadać jakiekolwiek pieniądze. Wzruszyła więc ramionami i
ruszyła za dyrektorką. „Żeby tylko potem nie było, że nie
ostrzegałam” pomyślała z ironią.
Ellen rozglądała się
uważnie idąc przed siebie. Jej wzrok zatrzymywał się na co raz to
ciekawszych witrynach. Przyglądała się szyldom księgarni i apteki
nie mogąc uwierzyć, że tuż obok sprzedają złote kociołki i
latające miotły.
Pragnęła się
zatrzymać. Stanąć, by choć przez chwilkę móc popatrzeć na te
latające cuda. Chciała spróbować wsiąść na coś co w
„poprzednim życiu” traktowała jak zwykły przedmiot, do
zamiatania. Marzyła o poleceniu tak wysoko żeby nikt nie mógł jej
zobaczyć, bo wiedziała że tam mogła by być naprawdę sobą.
McGonagall była
jednak nie ugięta. Szła energicznie zmierzając ku nie widocznemu
jeszcze celowi. W końcu ich oczom okazał się wielki, złoty
budynek. McGonagall podeszła bliżej i ignorując strzegące drzwi
gobliny weszła do środka. Opiekunka szła tak szybko, że Ellen nie
zdążyła się nawet przyjrzeć dziwnym stworom oraz przeczytać
napisu wyrytego na tabliczce przy drzwiach. O stworach wiedziała
tylko tyle, że są goblinami bo przeczytała o nich kiedyś w jednej
z mugolskich książek.
Po chwili znów
nadarzyła się okazja do przypatrzenia się owym istotom. Gobliny
obsługiwały bowiem cały bank. Było ich tam pełno. Siedziały za
wysokimi złotymi ladami, pilnowały drzwi, obsługiwały klientów,
liczyły dziwne złote (i nie tylko) krążki. Dyrektorka jej
przyszłej szkoły podeszła do jednej z lad i ze służbowym
uśmiechem zwróciła się do goblina.
-Do skrytki pani Yaxley. – powiedziała
wskazując na Ellen.
-Czy szanowna pani ma swój klucz? – goblin
podniósł głowę i dopiero wtedy dziewczyna zobaczyła jak bardzo
mugolka myliła się w ich opisie.
-Oczywiście, skrytka numer 319 o ile dobrze
pamiętam. – odparła kobieta wyjmując z kieszeni mały złoty
kluczyk.
Goblin wziął kluczyk
w swoje długie palce i obejrzawszy go dokładnie, wyjął z pod lady
mały dzwoneczek i delikatnie nim potrząsną. Wtedy do kobiet
podbiegł inny goblin i z uśmiechem przejął klucz. Ellen od razu
zauważyła, że jest to na pewno nowy pracownik z nie zużytą
energią. O nic nie pytając pokazał klientkom, że mają iść za
nim i prawie podskakując ruszył ku wielkim drzwiom na końcu sali.
Gdy doszli do celu goblin przyłożył rękę do wrót, a one
rozstąpiły się przed nimi.
Ich oczom ukazał się
tunel, którego końca nie było widać. Powbijane w ścianę
pochodnie dawały akurat tyle światła żeby móc dostrzec lecące w
dół szyny. Dziewczynę od razu zadziwił fakt, że nigdzie nie
widać pojazdu, którym miałyby jechać. I gdy już obawiała się,
że całą drogę będzie musiała iść pieszo, goblin zagwizdał.
Z nikąd pojawił się
wózek. Goblin wsiadł do niego, a zaraz za nim ruszyła profesor
McGonagall. Ellen warknęła. Nienawidziła tłoku, a w pojeździe na
pewno nie będzie luźno. Zacisnęła jednak zęby i wcisnęła się
do środka starając się usiąść tak by nikogo nie dotykać.
Gdy tylko zdążyła
się ułożyć wózek ruszył przez nikogo nie kierowany. Wokół
nich pojawiały się stalaktyty i stalagmity, które natychmiast
zostawiali w tyle. Dziewczyna pozwoliła sobie na wąski uśmiech
czując wokół siebie pęd powietrza. Jechali bardzo szybko, a
prędkość była czymś co Ellen lubi.
Nagle pojazd ostro
zahamował. Goblin odwrócił się do nich jakby chciał sprawdzić
czy nic się im nie stało. Gdy jego wzrok napotkał buty Ellen
uśmiechnął się jeszcze szerzej i pomógł jej wyjść.
Stali przed małymi
srebrnymi drzwiami bardzo wyróżniającymi się pośród ciemności.
Goblin wyjął z kieszeni klucz i puszczając Ellen oczko wsadził go
do zamka. Coś szczęknęło, ale drzwi nie otworzyły się. Goblin
uśmiechnął się jeszcze szerzej i patrząc dziewczynie w oczy
przyłożył swój długi palec do zamka, a drzwi rozpłynęły się
w powietrzu jak dym.
Usta Ellen delikatnie
się otworzyły gdy jak oniemiała patrzyła się w stosy piętrzących
się przed nią klejnotów. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko
należy do niej! To było takie nie realne, że przez chwilę
zastanawiała się czy to nie sen. Oprócz dziwnych złotych,
srebrnych i brązowych krążków w skarbcu znajdowała się masa
pięknych kamieni. Diamenty i rubiny zostały usypane w nie
najmniejsze kupki, a wokół nich było pełno kamieni, których
nawet nazw nie znała.
-To wszystko moje? – odważyła się w końcu
zapytać.
-Tak. Tylko pamiętaj, że ma Ci to starczyć
na co najmniej 3 lata. – w głosie jej nauczycielki wyczuła
delikatną ironię i rozbawienie.
-Co to są te złote, srebrne i brązowe? –
wiedziała, że to najgłupsze pytanie jakie może zadać, ale
musiała znać odpowiedź.
-Pieniądze. Te złote to Galeony, srebrne to
Sykle, a brązowe Knuty. 25 sykli to galeon, a 50 knutów to sykl*.
Ellen kiwnęła głową
uważnie zapamiętując słowa goblina, który właśnie podawał jej
sporą sakiewkę. Podeszła więc do jednej z większych gór
galeonów i garściami zaczęła wsypywać do niej złoto, potem
zajęła się drobniejszą gotówką. Gdy sakiewka była już
wypchana podniosła z podłogi 3 rubiny, 3 diamenty i 1 szafir.
Schowała to do kieszeni i z uśmiechem ruszyła z powrotem do wózka.
Gdy tylko wyszły z
Gringotta nauczycielka postanowiła zatroszczyć się o książki.
Stwierdziła jednak, że nie ma sensu by obie szły do księgarni i
wysłała dziewczynę po niezbędne ingrediencje do apteki. Lista,
którą dostała była tak długa, że dziewczyna zwinęła ją w
rulonik. Ruszyła do apteki nie wierząc, że można w niej dostać
takie rzeczy.
Gdy wyszła była
obładowana torbami. Pod apteką czekała na nią nauczycielka, która
ku zdziwieniu dziewczyny wyglądała jakby nic nie kupiła. Widząc
zmęczoną dźwiganiem podopieczną podeszła do niej i machnęła na
torby różdżką. Bagaże natychmiast znikły, a dziewczyna poczuła,
że kocha magię.
Następnym celem był
mundurek. Tam również nie poszły we dwie, bo nauczycielka poszła
po kufer. Ellen była co raz bardziej zadowolona. Uśmiech sam
pojawił się na jej twarzy, a ona nie mogła go powstrzymać.
„Szaty na wszystkie okazje u
Madame Malkin”
„To chyba tu”
pomyślała i pchnęła drzwi. Do jej uszu dobiegł dźwięk
malutkiego dzwoneczka a do niej natychmiast podeszła jakaś młoda
czarownica w pięknej szacie.
-Pomóc w czymś panience? – zapytała
uprzejmie.
-Potrzebuję szaty do Hogwartu. – oznajmiła.
-Który dom?
-Jeszcze nie wiem.
-Mundurki są tam, wyjściowe tam, a płaszcze
tu. – powiedziała ekspedientka siląc się na ukrycie zdziwienia
i pokazując odpowiednie części sklepu – Gdy coś wybierzesz
przyjdź do mnie to dopasujemy.
Gdy odeszła
dziewczyna natychmiast ruszyła w stronę mundurków. Postanowiła
zacząć od tego. Gdy szła w śród wieszaków do jej uszy doszły
czyjeś głosy. Jako osoba ciekawska natychmiast przystanęła i
udając, że ogląda szaty zaczęła nasłuchiwać.
-Nicole przecież właśnie Ci tłumacze co
mam do półkrwi! – zdenerwowany męski głos dochodził z
odległości najwyżej kilku metrów.
-Przecież to też są czarodzieje! Nawet
Sam-Wiesz-Kto był półkrwi! – zaprzeczyła jakaś dziewczyna.
-Jego też nienawidzę.
-Dlatego, że był półkrwi? – do rozmowy
wtrącił się kolejny chłopak.
-Dlatego, że zabił mi dziadka.
-Boże Malfoy, ale ty jesteś dziwny. Ty sobie
żartujesz czy serio masz uczucia? – kolejny głos, tym razem
damski.
-Żartuje.
Nagle zapadła cisza,
a dziewczyna nie wiedziała co się stało. Nie chcąc jednak by
ktokolwiek ją odkrył powróciła do oglądania szat. Nagle do jej
rzędu wkroczyły 4 osoby.
-O patrz kogo my tu mamy... mugolka w
magicznym świecie? – kpiącym był młody i zabójczo przystojny
blondyn na oko w jej wieku.
-Dla twojej wiadomości, jestem półkrwi. –
wycedziła jednak po chwili dodała. – Więc skoro mnie tak
nienawidzisz to się nie odzywaj.
Nie wiedziała czemu
się tak zdenerwowała. Normalnie zignorowała by zaczepkę co
najwyżej mierząc delikwenta pobłażliwym spojrzeniem. Jednak coś
w tym blondynie działało jej na nerwy. Nienawidziła takich
arystokratycznych, wyniosłych przystojniaków.
-Nie rozkazuj mi dziewko. Jakoś Cię nigdy w
Hogwarcie nie widziałem.
-Może nie wiesz wszystkiego. – teraz to ona
kpiła.
-Nie pozwalaj sobie jak nie wiesz z kim masz
do czynienia. – jego głos był co raz ostrzejszy.
-Doskonale wiem z kim mam nieprzyjemność.
Arystokratyczny dupek zgadza się? – jad w jej głosie był niemal
namacalny.
-Tak. Jak dodasz do tego przystojny to będzie
to 100% prawdy. – z pozoru spokojna odpowiedź.
Nie odpowiedziała mu.
Spokojnie powróciła do oglądania szat zupełnie ignorując jego i
jego bandę. Zresztą jego przyjaciele jakoś nie kwapili się do
rozmowy. Stali z tyłu uważnie obserwując i przysłuchując się
rozmowie. Gdy wychodziła niosąc na ramieniu kilka szat poczuła na
sobie czyjś wzrok. Odwróciła się i natychmiast napotkała
speszone spojrzenie kolegi blondyna. Puściła mu oczko, a on
natychmiast się odwrócił. Uśpiony w jej ciele potwór zamruczał
cicho wyczuwając kolejną wielką wojnę.
Gdy zamknęły się za
nią drzwi znów poczuła na sobie spojrzenie. Obejrzała się za
siebie i zobaczyła przyglądającą się jej blondynkę. Była
piękną dziewczyną, ale nawet z tej odległości czuć było bijący
od niej chłód. Jej czarne oczy nie wyrażały żadnych emocji, a
ona sama zdawała się ich nie czuć. Ellen przesunęła po niej
wzrokiem i wtedy napotkała kolejne osoby. Na środku sklepu stali
dwaj chłopcy, którzy zawzięcie się kłócili, a za nimi próbując
ich rozdzielić stały ekspedientka i niewysoka brunetka. Było
jakieś podobieństwo pomiędzy nią, a drugim chłopakiem i Ellen od
razu wiedziała, że jest to rodzeństwo i to bliźniaki.
Uśmiechnęła się w
myślach wspominając czekoladowe oczy chłopaka i jego roztrzepane
brązowe włosy. „Ładny jest” pomyślała, lecz natychmiast
skarciła się w myślach. To kolega „Malfoya” i na pewno będzie
z nim trzymał.
Energicznym krokiem
ruszyła w stronę Centrum Eylopa gdzie umówiła się z profesor
Mcgonagall.
*****
Następne tygodnie
wbrew pozorom były najlepszymi tygodniami w życiu dziewczyny.
Owszem spędziła je tylko i wyłącznie na nauce, ale kochała to.
Kochała swoje nowe życie, nowy świat. Był tak inny od tego, który
zdążyła poznać przez te 15 lat, że dziewczyna z każdym dniem
napotykała nowe rzeczy i zjawiska. Nauka magii szła jej bardzo
dobrze. Była mistrzynią transmutacji i latania. To ostatnie szło
jej aż tak dobrze, że dyrektorka pozwoliła jej na zakup miotły.
Nastolatka z masą forsy od razu postawiła na najlepszy model.
Piękną i piekielnie szybką Błyskawice 300. Zadowolona ze
swojego zakupu od razu rozpoczęła patrolowanie terenu. Nie raz
miała przez to problemy gdy dyrektorka dowiadywała się o kolejnej
akcji usuwania pamięci mugolom, którzy nie mogli się pozbyć
wspomnienia latającej na miotle dziewczyny. W końcu wyczerpana
profesorka skonfiskowała jej miotłę nie mając pojęcia jak wiele
znaczy dla dziewczyny to cudo.
-Och Lemmy, nawet nie wiesz jak bardzo tęsknię
za zimnym powietrzem. – szepnęła pewnego wieczoru siedząc na
swoim łóżku i głaszcząc swojego czarnego kota.
Był to już ostatni
tydzień, który miała tu spędzić w tym roku. Z żalem spoglądała
na obwieszone już plakatami mugolskich zespołów ściany, zawalone
książkami biurko i lekko wyświechtane pufy. Z jednej strony nie
chciała opuszczać tego miejsca, ale z drugiej wprost nie mogła się
tego doczekać. Wciąż głaszcząc Lemmy’ego wbiła wzrok w
stojący przy drzwiach wyładowany po brzegi kufer. Ostatnimi siłami
powstrzymywała się przed zajściem na dół i odnalezieniem schowku
na miotły. Pani profesor oczywiście obiecała jej, że będzie
mogła wziąć Błyskawicę do Hogwartu, ale Ellen marzyła o
locie już w tym momencie. Gotowało się w niej na myśl, że będzie
musiała czekać na to jeszcze co najmniej tydzień.
W końcu nie mogąc
już wytrzymać poderwała się z łóżka i jak najciszej zbiegła
na dół. Mimo, że jej bose stopy nie wydawały na miękkim dywanie
żadnych odgłosów przed wejściem do kuchni zatrzymała się.
Okazało się, że był to najmądrzejszy do tej pory czyn w jej
życiu.
-... Musisz jej powiedzieć... – szept
jakiegoś człowieka potoczył się do niej zza drzwi kuchni.
-Nie będzie zadowolona. Nie wydaje się być
towarzyska. – Ellen od razu rozpoznała zmartwiony głos swojej
opiekunki.
„Mówią o mnie”
pomyślała i natychmiast porzuciła plany wędrówki po miotłę.
Musiała się dowiedzieć z czyjego towarzystwa nie będzie
zadowolona.
-...jest gryfonką, a Ellen wyrasta mi tutaj
na najprawdziwszą ślizgonkę.
-Daj spokój Lily lubi wszystkich, a ona
jeszcze nic nie wie o rywalizacji pomiędzy tymi domami.
-Harry nie zrozum mnie źle, ale nie sądzę
by ktokolwiek zdołał zaprzyjaźnić się z Ellen. Nie zapominaj
czyją córką jest ta panienka.
-To tylko tydzień... Lilka nie będzie
przeszkadzać. Lily jest strasznie podobna do matki, jest prefektem
i szybko nie odpuści. Chce się z nią zapoznać, bo liczy na
posadę prefekt naczelnej... A’ propos rodziców, czy ona wie o
swoim ojcu? – mężczyzna szybko zmienił temat.
-Nie sądzę by ją to interesowało. A ty nie
zmieniaj tematu! Ech no dobra zgadzam się by Lilyanne zamieszkała
z nami na ten tydzień...
Rozmowa przestała w
jakikolwiek sposób interesować dziewczynę. Dorośli zajęli się
ustalaniem szczegółów przyjazdu dziewczyny, a ona w zamyśleniu
powędrowała na górę. „Lilyanne” pomyślała „ciekawe kto to
jest”.
Gdy była już w
swojej sypialni i leżąc w łóżku drapała Lemmy’ego za uszami
przypomniała sobie 2 fakt z rozmowy. McGonagall ukrywa przed nią
jakiś fakt o jej ojcu...
*****
Gdy następnego dnia Ellen wstała z łóżka
atmosfera panująca w całym domu od razu przypomniała ją o
czekającej ją „niespodziance”. Po szybkim prysznicu i
narzuceniu na siebie zielonych rurek i czarnego T-shirtu zeszła na
dół. Tam czekała już na nią jej opiekunka z wyraźnym
zdenerwowaniem przygotowująca wszystko na przyjazd gościa.
Na blacie w kuchni czekały już ciasta,
ciasteczka i inne potrawy, które na pewno nie były przeznaczone na
normalne śniadanie. Gdy profesorka zobaczyła swoją podopieczną
natychmiast do niej podeszła.
-Ellen, dziś przyjedzie tu nowa koleżanka.
Lilyanne Potter zawita do tego domu o godzinie 12 i zostanie tu
jeszcze przez równy tydzień, aż do 1 września kiedy to udacie
się razem w drogę do Hogwartu. Lily jest w Twoim wieku i mieszka w
Gryffindorze. Jej rodzicami są sławni Potterowie więc bądź dla
niej miła i zachowuj się dobrze.
-Czy będę musiała dzielić z nią pokój? –
jedyne pytanie jakie przyszło jej do głowy.
-Nie. Lilyanne będzie miała swój własny.
-Rozumiem.
Nie było ją stać na
nic innego. Owszem czuła się lekko podenerwowana tym, że za 3
godziny spotka drugą młodocianą czarownicę, która z tego co
słyszała ma zupełnie odmienny charakter od niej samej.
McGonagall odeszła
widząc, że dziewczyna nie ma innych pytań, a sama Ellen
postanowiła zjeść śniadanie. Gdy siedziała już przy stole z
croissantem na talerzu i kawą mocca w kubku, znów pojawiła się
przy niej dyrektorka.
-Chciałabym żebyś zrobiła na niej dobre
wrażenie więc w miarę możliwości ubierz się jakoś ładnie i
zachowuj grzecznie. – powiedziała stanowczo i nie czekając na
odpowiedź wyszła z kuchni.
Ellen westchnęła i z
już nieco gorszym humorem powróciła do jedzenia rogala z
czekoladą. Dopijając resztki kawy wstała od stołu i ruszyła na
spotkanie ze swoją przepastną szafą.
*****
Wychodząc z wanny rzuciła okiem na zegarek.
Była 11:15, a ona dopiero co wyszła z gorącej wody. Przesuszyła
włosy ręcznikiem i upięła je w luźny kok z wystającymi
zielonymi kosmykami. Na nogi założyła krótką czarną spódnicę,
a do tego zieloną koszulę i kolczyki w kształcie węży. Gdy była
już gotowa, waląc glanami po posadzce zeszła na dół. <klik>
-Panna Potter zaraz tu będzie. Och! Musiałaś
założyć te buty?! – McGonagall od samego początku próbowała
wmówić Ellen, że nie wypada jej nosić czegoś takiego.
-Tak. – odpowiedziała krótko i wlepiła
swój wzrok w drzwi.
Po kilku minutach
biernego oczekiwania drzwi otworzyły się z rozmachem ukazując
stojącą za nimi roześmianą dziewczynę. Rude włosy spięte miała
w idealnego kucyka, a na jej ramieniu wisiała wielka biała torba.
-Hej! Jestem Lilyanne Luna Potter, w skrócie
Lilka! Miło mi Cię poznać. – wykrzyknęła entuzjastycznie
wyciągając do niej dłoń z głośno podzwaniającymi
bransoletkami.
-Ellen Victorie Yaxley. – odpowiedziała
wywracając oczami.
Wystarczyło rzucić
okiem na sam wygląd dziewczyn żeby wiedzieć, że zupełnie się od
siebie różnią. Ellen jak zwykle w ciemnych kolorach postawiła na
wymuszoną elegancję. Natomiast Lily ubrana było w beż, róż i
złoto co tworzyło dość monotonną całość, ale ładnie
współgrało z jej włosami. Zresztą sama dziewczyna non stop była
w ruchu więc jej ubranie musiało być wygodne. Ignorując chłodne
powitanie od razu przeszła do zadawania dziewczynie różnych pytań
na które Ellen odpowiadała jedynie półsłówkami i kiwaniem lub
kręceniem głowy. W końcu McGonagall wysłała je na górę do
nowego pokoju Lily. Gdy wchodziły po schodach profesorka rzuciła
Ellen spojrzenie wyraźnie mówiące „pomóż jej i bądź choć
trochę uprzejma”. Co jak co, ale akurat rozkazywać to ona umiała
więc Ellen chcąc nie chcąc musiała pomóc „Lilce”.
-Och! To mój pokój?! Jest taki śliczny!-
entuzjazmowała się rudowłosa.
-Tam masz łazienkę, tu biblioteka, a w rogu
kominek. – wyliczała Ellen pokazując odpowiednie miejsca w
pokoju.
-A gdzie jest Twój pokój? – zapytała
uprzejmie na chwilę odrywając oczy od beżowych i niebieskich puf.
-W tym samym korytarzu ostatnie drzwi na lewo.
– powiedziała przez zaciśnięte zęby Ellen i czym prędzej
wyszła z pokoju.
Miała już dość
połączenia beżu i błękitu, który wprost działał jej na nerwy.
Mimo, że Lily była tam dopiero od jakiś 15 minut to Ellen już
miała jej d o s y ć. „A tak kochałam magię” pomyślała
krzycząc na głos „proszę” i patrząc na wchodzącą do JEJ
pokoju Lily.
-Hej! Nie chciałam Ci przeszkadzać, ale
pomyślałam sobie, że może mogłabyś mi pomóc, jeżeli
oczywiście nie masz nic ważnego do roboty...
Jak zwykle ignorując
zimne spojrzenia Lily podejmowała próbę za próbą zaprzyjaźnienia
się z Ellen. Ta tylko westchnęła i powstrzymując kąśliwy
komentarz poszła za rudowłosą.
-To takie miłe, że zgodziłaś się mi
pomóc! – wykrzykiwała raz po raz gdy wkurzona Ellen układała
jej kolorowe ciuszki w szafie.
-Skończyłaś? To świetnie, dzięki. –
Poczekaj! Jeszcze kosmetyki!
Nastolatka westchnęła
po raz kolejny i biorąc do ręki sporych rozmiarów kosmetyczkę
znikła w łazience. Gdy drzwi zamknęły się za nią natychmiast
poczuła, że musi coś zrobić. Wyjmując z torebki pudry,
błyszczyki, cienie do powiek i inne chole*stwa w końcu wpadła na
pewien pomysł. Mieszając ze sobą różnokolorowe podkłady i pudry
już obmyślała kolejny plan. Ma tydzień na sprawienie, by ta
radosna osóbka wreszcie ją znienawidziła.
-Aquamenti – wyszeptała sprawiając, że
coś co jeszcze przed chwilą było zwykłym tuszem do rzęs teraz
było bardzo wodnistym tuszem.
Roześmiała się w
duchu na myśl jak wyglądać będzie gryfonka w takim makijażu. Po
króciutkim namyśle zwinęła jej również mleczko do de makijażu
i z szatańskim uśmieszkiem wyszła z łazienki.
-Dzięki Ci wielkie Ellen!
-Coś jeszcze? – zapytała nieco uprzejmiej
zadowolona z siebie dziewczyna.
-Nie dziękuję. O której jecie tutaj obiad?
– Potterówna była chyba bardzo zaskoczona tą nagłą zmianą w
głosie koleżanki.
-O 14:30. – powiedziała Ellen i zadowolona
z siebie wyszła z pokoju.
_________
Ale mi to długie wyszło O.o, ale mam nadzieje, że mimo wszystko ktoś się przez to przebije i skomentuje ;)
Fajnie piszesz ;) Pod koniec tej rozmowy Lily z Ellen trochę się nie połapałam o co chodzi za pierwszym razem, ale ogólnie to jest OK.
OdpowiedzUsuńWeny .
[lilypotter-fanfiction.blogspot.com]