piątek, 8 lutego 2013

Rozdział II


Trochę mi długi wyszedł... 
_________
Rozdział II
Inny świat”

  1. Inny świat (cz.1, 2 i 3) – GrubSon
* zmieniłam te jednostki żeby łatwiej było obliczać
_________
Czuła się bardzo głupio wchodząc do kominka z jakimś dziwnym proszkiem w ręce. Jednak wiedziała, że jakkolwiek głupio to nie wygląda, nie może teraz zrezygnować. Siląc się więc na powagę weszła do kominka i rzucając proszkiem w ogień krzyknęła „na Pokątną!”. Ogień natychmiast zmienił barwę na zieloną. Uniosła brwi w zdziwieniu czując jak świat wokół niej wiruje. Kilka sekund później wyleciała z kominka w jakimś barze. Podniosła się szybko z podłogi i otrzepując dżinsy, odsunęła się od kominka w oczekiwaniu na McGonagall.
Rozglądając się po barze nigdzie nie zauważyła ani jednego mugola. Wszyscy mieli na sobie takie same szaty jak jej nowa opiekunka. Gdy była mała i oglądała bajki o czarownicach zawsze wydawało jej się idiotyczne chodzenie w takich szatach, ale teraz wprost nie mogła się doczekać własnej.
Po kilku minutach z kominka wyszła McGonagall. Spojrzała uważnie na dziewczynę, a potem z uśmiechem poprowadziła ją do wyjścia na zaplecze. Brwi dziewczyny raz po raz unosiły się w zdziwieniu gdy obserwowała tych wszystkich witających je ludzi. W końcu jednak zdołały się przebić przez tłum i wyszły na małe podwórko. Jej oczom ukazał się ceglany murek w którym (tak jak w każdej rzeczy w tym świecie) dziewczyna wyczuwała magię. Nie myliła się. Dyrektorka podeszła do muru i szepcząc coś pod nosem dotknęła różdżką odpowiedniego kamienia.
Wtem w murze ukazała się rosnąca z każdą chwilą dziura. W końcu po kilku sekundach dziura przemieniła się w ładnie zasklepione przejście. Elen podeszła bliżej i zaniemówiła ze zdumienia. Tam gdzie jeszcze przed chwilą był mur teraz było widać zatłoczoną ulicę. Nie chcąc wyjść na idiotkę nawet nie pytała jak to możliwe tylko po prostu przeszła przez przejście. Zaraz za nią szła McGonagall, a gdy tylko obie kobiety przeszły mur, znów stał się zwykłym murem nie wyróżniającym się niczym spośród innych.
-Najpierw pójdziemy do Gringotta, a potem... –zaczęła kobieta
-Proszę pani, jest tylko jeden problem. Ja nie mam pieniędzy. – oznajmiła bez żadnych emocji, była już do tego przyzwyczajona.
-Myślisz, że ojciec nic Ci nie zostawił?- prychnęła czarownica.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Nigdy nie przyszło by jej na myśli, że może posiadać jakiekolwiek pieniądze. Wzruszyła więc ramionami i ruszyła za dyrektorką. „Żeby tylko potem nie było, że nie ostrzegałam” pomyślała z ironią.
Ellen rozglądała się uważnie idąc przed siebie. Jej wzrok zatrzymywał się na co raz to ciekawszych witrynach. Przyglądała się szyldom księgarni i apteki nie mogąc uwierzyć, że tuż obok sprzedają złote kociołki i latające miotły.
Pragnęła się zatrzymać. Stanąć, by choć przez chwilkę móc popatrzeć na te latające cuda. Chciała spróbować wsiąść na coś co w „poprzednim życiu” traktowała jak zwykły przedmiot, do zamiatania. Marzyła o poleceniu tak wysoko żeby nikt nie mógł jej zobaczyć, bo wiedziała że tam mogła by być naprawdę sobą.
McGonagall była jednak nie ugięta. Szła energicznie zmierzając ku nie widocznemu jeszcze celowi. W końcu ich oczom okazał się wielki, złoty budynek. McGonagall podeszła bliżej i ignorując strzegące drzwi gobliny weszła do środka. Opiekunka szła tak szybko, że Ellen nie zdążyła się nawet przyjrzeć dziwnym stworom oraz przeczytać napisu wyrytego na tabliczce przy drzwiach. O stworach wiedziała tylko tyle, że są goblinami bo przeczytała o nich kiedyś w jednej z mugolskich książek.
Po chwili znów nadarzyła się okazja do przypatrzenia się owym istotom. Gobliny obsługiwały bowiem cały bank. Było ich tam pełno. Siedziały za wysokimi złotymi ladami, pilnowały drzwi, obsługiwały klientów, liczyły dziwne złote (i nie tylko) krążki. Dyrektorka jej przyszłej szkoły podeszła do jednej z lad i ze służbowym uśmiechem zwróciła się do goblina.
-Do skrytki pani Yaxley. – powiedziała wskazując na Ellen.
-Czy szanowna pani ma swój klucz? – goblin podniósł głowę i dopiero wtedy dziewczyna zobaczyła jak bardzo mugolka myliła się w ich opisie.
-Oczywiście, skrytka numer 319 o ile dobrze pamiętam. – odparła kobieta wyjmując z kieszeni mały złoty kluczyk.
Goblin wziął kluczyk w swoje długie palce i obejrzawszy go dokładnie, wyjął z pod lady mały dzwoneczek i delikatnie nim potrząsną. Wtedy do kobiet podbiegł inny goblin i z uśmiechem przejął klucz. Ellen od razu zauważyła, że jest to na pewno nowy pracownik z nie zużytą energią. O nic nie pytając pokazał klientkom, że mają iść za nim i prawie podskakując ruszył ku wielkim drzwiom na końcu sali. Gdy doszli do celu goblin przyłożył rękę do wrót, a one rozstąpiły się przed nimi.
Ich oczom ukazał się tunel, którego końca nie było widać. Powbijane w ścianę pochodnie dawały akurat tyle światła żeby móc dostrzec lecące w dół szyny. Dziewczynę od razu zadziwił fakt, że nigdzie nie widać pojazdu, którym miałyby jechać. I gdy już obawiała się, że całą drogę będzie musiała iść pieszo, goblin zagwizdał.
Z nikąd pojawił się wózek. Goblin wsiadł do niego, a zaraz za nim ruszyła profesor McGonagall. Ellen warknęła. Nienawidziła tłoku, a w pojeździe na pewno nie będzie luźno. Zacisnęła jednak zęby i wcisnęła się do środka starając się usiąść tak by nikogo nie dotykać.
Gdy tylko zdążyła się ułożyć wózek ruszył przez nikogo nie kierowany. Wokół nich pojawiały się stalaktyty i stalagmity, które natychmiast zostawiali w tyle. Dziewczyna pozwoliła sobie na wąski uśmiech czując wokół siebie pęd powietrza. Jechali bardzo szybko, a prędkość była czymś co Ellen lubi.
Nagle pojazd ostro zahamował. Goblin odwrócił się do nich jakby chciał sprawdzić czy nic się im nie stało. Gdy jego wzrok napotkał buty Ellen uśmiechnął się jeszcze szerzej i pomógł jej wyjść.
Stali przed małymi srebrnymi drzwiami bardzo wyróżniającymi się pośród ciemności. Goblin wyjął z kieszeni klucz i puszczając Ellen oczko wsadził go do zamka. Coś szczęknęło, ale drzwi nie otworzyły się. Goblin uśmiechnął się jeszcze szerzej i patrząc dziewczynie w oczy przyłożył swój długi palec do zamka, a drzwi rozpłynęły się w powietrzu jak dym.
Usta Ellen delikatnie się otworzyły gdy jak oniemiała patrzyła się w stosy piętrzących się przed nią klejnotów. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko należy do niej! To było takie nie realne, że przez chwilę zastanawiała się czy to nie sen. Oprócz dziwnych złotych, srebrnych i brązowych krążków w skarbcu znajdowała się masa pięknych kamieni. Diamenty i rubiny zostały usypane w nie najmniejsze kupki, a wokół nich było pełno kamieni, których nawet nazw nie znała.
-To wszystko moje? – odważyła się w końcu zapytać.
-Tak. Tylko pamiętaj, że ma Ci to starczyć na co najmniej 3 lata. – w głosie jej nauczycielki wyczuła delikatną ironię i rozbawienie.
-Co to są te złote, srebrne i brązowe? – wiedziała, że to najgłupsze pytanie jakie może zadać, ale musiała znać odpowiedź.
-Pieniądze. Te złote to Galeony, srebrne to Sykle, a brązowe Knuty. 25 sykli to galeon, a 50 knutów to sykl*.
Ellen kiwnęła głową uważnie zapamiętując słowa goblina, który właśnie podawał jej sporą sakiewkę. Podeszła więc do jednej z większych gór galeonów i garściami zaczęła wsypywać do niej złoto, potem zajęła się drobniejszą gotówką. Gdy sakiewka była już wypchana podniosła z podłogi 3 rubiny, 3 diamenty i 1 szafir. Schowała to do kieszeni i z uśmiechem ruszyła z powrotem do wózka.
Gdy tylko wyszły z Gringotta nauczycielka postanowiła zatroszczyć się o książki. Stwierdziła jednak, że nie ma sensu by obie szły do księgarni i wysłała dziewczynę po niezbędne ingrediencje do apteki. Lista, którą dostała była tak długa, że dziewczyna zwinęła ją w rulonik. Ruszyła do apteki nie wierząc, że można w niej dostać takie rzeczy.
Gdy wyszła była obładowana torbami. Pod apteką czekała na nią nauczycielka, która ku zdziwieniu dziewczyny wyglądała jakby nic nie kupiła. Widząc zmęczoną dźwiganiem podopieczną podeszła do niej i machnęła na torby różdżką. Bagaże natychmiast znikły, a dziewczyna poczuła, że kocha magię.
Następnym celem był mundurek. Tam również nie poszły we dwie, bo nauczycielka poszła po kufer. Ellen była co raz bardziej zadowolona. Uśmiech sam pojawił się na jej twarzy, a ona nie mogła go powstrzymać.
Szaty na wszystkie okazje u Madame Malkin”

„To chyba tu” pomyślała i pchnęła drzwi. Do jej uszu dobiegł dźwięk malutkiego dzwoneczka a do niej natychmiast podeszła jakaś młoda czarownica w pięknej szacie.
-Pomóc w czymś panience? – zapytała uprzejmie.
-Potrzebuję szaty do Hogwartu. – oznajmiła.
-Który dom?
-Jeszcze nie wiem.
-Mundurki są tam, wyjściowe tam, a płaszcze tu. – powiedziała ekspedientka siląc się na ukrycie zdziwienia i pokazując odpowiednie części sklepu – Gdy coś wybierzesz przyjdź do mnie to dopasujemy.
Gdy odeszła dziewczyna natychmiast ruszyła w stronę mundurków. Postanowiła zacząć od tego. Gdy szła w śród wieszaków do jej uszy doszły czyjeś głosy. Jako osoba ciekawska natychmiast przystanęła i udając, że ogląda szaty zaczęła nasłuchiwać.
-Nicole przecież właśnie Ci tłumacze co mam do półkrwi! – zdenerwowany męski głos dochodził z odległości najwyżej kilku metrów.
-Przecież to też są czarodzieje! Nawet Sam-Wiesz-Kto był półkrwi! – zaprzeczyła jakaś dziewczyna.
-Jego też nienawidzę.
-Dlatego, że był półkrwi? – do rozmowy wtrącił się kolejny chłopak.
-Dlatego, że zabił mi dziadka.
-Boże Malfoy, ale ty jesteś dziwny. Ty sobie żartujesz czy serio masz uczucia? – kolejny głos, tym razem damski.
-Żartuje.
Nagle zapadła cisza, a dziewczyna nie wiedziała co się stało. Nie chcąc jednak by ktokolwiek ją odkrył powróciła do oglądania szat. Nagle do jej rzędu wkroczyły 4 osoby.
-O patrz kogo my tu mamy... mugolka w magicznym świecie? – kpiącym był młody i zabójczo przystojny blondyn na oko w jej wieku.
-Dla twojej wiadomości, jestem półkrwi. – wycedziła jednak po chwili dodała. – Więc skoro mnie tak nienawidzisz to się nie odzywaj.
Nie wiedziała czemu się tak zdenerwowała. Normalnie zignorowała by zaczepkę co najwyżej mierząc delikwenta pobłażliwym spojrzeniem. Jednak coś w tym blondynie działało jej na nerwy. Nienawidziła takich arystokratycznych, wyniosłych przystojniaków.
-Nie rozkazuj mi dziewko. Jakoś Cię nigdy w Hogwarcie nie widziałem.
-Może nie wiesz wszystkiego. – teraz to ona kpiła.
-Nie pozwalaj sobie jak nie wiesz z kim masz do czynienia. – jego głos był co raz ostrzejszy.
-Doskonale wiem z kim mam nieprzyjemność. Arystokratyczny dupek zgadza się? – jad w jej głosie był niemal namacalny.
-Tak. Jak dodasz do tego przystojny to będzie to 100% prawdy. – z pozoru spokojna odpowiedź.
Nie odpowiedziała mu. Spokojnie powróciła do oglądania szat zupełnie ignorując jego i jego bandę. Zresztą jego przyjaciele jakoś nie kwapili się do rozmowy. Stali z tyłu uważnie obserwując i przysłuchując się rozmowie. Gdy wychodziła niosąc na ramieniu kilka szat poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się i natychmiast napotkała speszone spojrzenie kolegi blondyna. Puściła mu oczko, a on natychmiast się odwrócił. Uśpiony w jej ciele potwór zamruczał cicho wyczuwając kolejną wielką wojnę.
Gdy zamknęły się za nią drzwi znów poczuła na sobie spojrzenie. Obejrzała się za siebie i zobaczyła przyglądającą się jej blondynkę. Była piękną dziewczyną, ale nawet z tej odległości czuć było bijący od niej chłód. Jej czarne oczy nie wyrażały żadnych emocji, a ona sama zdawała się ich nie czuć. Ellen przesunęła po niej wzrokiem i wtedy napotkała kolejne osoby. Na środku sklepu stali dwaj chłopcy, którzy zawzięcie się kłócili, a za nimi próbując ich rozdzielić stały ekspedientka i niewysoka brunetka. Było jakieś podobieństwo pomiędzy nią, a drugim chłopakiem i Ellen od razu wiedziała, że jest to rodzeństwo i to bliźniaki.
Uśmiechnęła się w myślach wspominając czekoladowe oczy chłopaka i jego roztrzepane brązowe włosy. „Ładny jest” pomyślała, lecz natychmiast skarciła się w myślach. To kolega „Malfoya” i na pewno będzie z nim trzymał.
Energicznym krokiem ruszyła w stronę Centrum Eylopa gdzie umówiła się z profesor Mcgonagall.
*****
Następne tygodnie wbrew pozorom były najlepszymi tygodniami w życiu dziewczyny. Owszem spędziła je tylko i wyłącznie na nauce, ale kochała to. Kochała swoje nowe życie, nowy świat. Był tak inny od tego, który zdążyła poznać przez te 15 lat, że dziewczyna z każdym dniem napotykała nowe rzeczy i zjawiska. Nauka magii szła jej bardzo dobrze. Była mistrzynią transmutacji i latania. To ostatnie szło jej aż tak dobrze, że dyrektorka pozwoliła jej na zakup miotły. Nastolatka z masą forsy od razu postawiła na najlepszy model. Piękną i piekielnie szybką Błyskawice 300. Zadowolona ze swojego zakupu od razu rozpoczęła patrolowanie terenu. Nie raz miała przez to problemy gdy dyrektorka dowiadywała się o kolejnej akcji usuwania pamięci mugolom, którzy nie mogli się pozbyć wspomnienia latającej na miotle dziewczyny. W końcu wyczerpana profesorka skonfiskowała jej miotłę nie mając pojęcia jak wiele znaczy dla dziewczyny to cudo.
-Och Lemmy, nawet nie wiesz jak bardzo tęsknię za zimnym powietrzem. – szepnęła pewnego wieczoru siedząc na swoim łóżku i głaszcząc swojego czarnego kota.
Był to już ostatni tydzień, który miała tu spędzić w tym roku. Z żalem spoglądała na obwieszone już plakatami mugolskich zespołów ściany, zawalone książkami biurko i lekko wyświechtane pufy. Z jednej strony nie chciała opuszczać tego miejsca, ale z drugiej wprost nie mogła się tego doczekać. Wciąż głaszcząc Lemmy’ego wbiła wzrok w stojący przy drzwiach wyładowany po brzegi kufer. Ostatnimi siłami powstrzymywała się przed zajściem na dół i odnalezieniem schowku na miotły. Pani profesor oczywiście obiecała jej, że będzie mogła wziąć Błyskawicę do Hogwartu, ale Ellen marzyła o locie już w tym momencie. Gotowało się w niej na myśl, że będzie musiała czekać na to jeszcze co najmniej tydzień.
W końcu nie mogąc już wytrzymać poderwała się z łóżka i jak najciszej zbiegła na dół. Mimo, że jej bose stopy nie wydawały na miękkim dywanie żadnych odgłosów przed wejściem do kuchni zatrzymała się. Okazało się, że był to najmądrzejszy do tej pory czyn w jej życiu.
-... Musisz jej powiedzieć... – szept jakiegoś człowieka potoczył się do niej zza drzwi kuchni.
-Nie będzie zadowolona. Nie wydaje się być towarzyska. – Ellen od razu rozpoznała zmartwiony głos swojej opiekunki.
„Mówią o mnie” pomyślała i natychmiast porzuciła plany wędrówki po miotłę. Musiała się dowiedzieć z czyjego towarzystwa nie będzie zadowolona.
-...jest gryfonką, a Ellen wyrasta mi tutaj na najprawdziwszą ślizgonkę.
-Daj spokój Lily lubi wszystkich, a ona jeszcze nic nie wie o rywalizacji pomiędzy tymi domami.
-Harry nie zrozum mnie źle, ale nie sądzę by ktokolwiek zdołał zaprzyjaźnić się z Ellen. Nie zapominaj czyją córką jest ta panienka.
-To tylko tydzień... Lilka nie będzie przeszkadzać. Lily jest strasznie podobna do matki, jest prefektem i szybko nie odpuści. Chce się z nią zapoznać, bo liczy na posadę prefekt naczelnej... A’ propos rodziców, czy ona wie o swoim ojcu? – mężczyzna szybko zmienił temat.
-Nie sądzę by ją to interesowało. A ty nie zmieniaj tematu! Ech no dobra zgadzam się by Lilyanne zamieszkała z nami na ten tydzień...
Rozmowa przestała w jakikolwiek sposób interesować dziewczynę. Dorośli zajęli się ustalaniem szczegółów przyjazdu dziewczyny, a ona w zamyśleniu powędrowała na górę. „Lilyanne” pomyślała „ciekawe kto to jest”.
Gdy była już w swojej sypialni i leżąc w łóżku drapała Lemmy’ego za uszami przypomniała sobie 2 fakt z rozmowy. McGonagall ukrywa przed nią jakiś fakt o jej ojcu...
*****
Gdy następnego dnia Ellen wstała z łóżka atmosfera panująca w całym domu od razu przypomniała ją o czekającej ją „niespodziance”. Po szybkim prysznicu i narzuceniu na siebie zielonych rurek i czarnego T-shirtu zeszła na dół. Tam czekała już na nią jej opiekunka z wyraźnym zdenerwowaniem przygotowująca wszystko na przyjazd gościa.
Na blacie w kuchni czekały już ciasta, ciasteczka i inne potrawy, które na pewno nie były przeznaczone na normalne śniadanie. Gdy profesorka zobaczyła swoją podopieczną natychmiast do niej podeszła.
-Ellen, dziś przyjedzie tu nowa koleżanka. Lilyanne Potter zawita do tego domu o godzinie 12 i zostanie tu jeszcze przez równy tydzień, aż do 1 września kiedy to udacie się razem w drogę do Hogwartu. Lily jest w Twoim wieku i mieszka w Gryffindorze. Jej rodzicami są sławni Potterowie więc bądź dla niej miła i zachowuj się dobrze.
-Czy będę musiała dzielić z nią pokój? – jedyne pytanie jakie przyszło jej do głowy.
-Nie. Lilyanne będzie miała swój własny.
-Rozumiem.
Nie było ją stać na nic innego. Owszem czuła się lekko podenerwowana tym, że za 3 godziny spotka drugą młodocianą czarownicę, która z tego co słyszała ma zupełnie odmienny charakter od niej samej.
McGonagall odeszła widząc, że dziewczyna nie ma innych pytań, a sama Ellen postanowiła zjeść śniadanie. Gdy siedziała już przy stole z croissantem na talerzu i kawą mocca w kubku, znów pojawiła się przy niej dyrektorka.
-Chciałabym żebyś zrobiła na niej dobre wrażenie więc w miarę możliwości ubierz się jakoś ładnie i zachowuj grzecznie. – powiedziała stanowczo i nie czekając na odpowiedź wyszła z kuchni.
Ellen westchnęła i z już nieco gorszym humorem powróciła do jedzenia rogala z czekoladą. Dopijając resztki kawy wstała od stołu i ruszyła na spotkanie ze swoją przepastną szafą.
*****
Wychodząc z wanny rzuciła okiem na zegarek. Była 11:15, a ona dopiero co wyszła z gorącej wody. Przesuszyła włosy ręcznikiem i upięła je w luźny kok z wystającymi zielonymi kosmykami. Na nogi założyła krótką czarną spódnicę, a do tego zieloną koszulę i kolczyki w kształcie węży. Gdy była już gotowa, waląc glanami po posadzce zeszła na dół. <klik> 
-Panna Potter zaraz tu będzie. Och! Musiałaś założyć te buty?! – McGonagall od samego początku próbowała wmówić Ellen, że nie wypada jej nosić czegoś takiego.
-Tak. – odpowiedziała krótko i wlepiła swój wzrok w drzwi.
Po kilku minutach biernego oczekiwania drzwi otworzyły się z rozmachem ukazując stojącą za nimi roześmianą dziewczynę. Rude włosy spięte miała w idealnego kucyka, a na jej ramieniu wisiała wielka biała torba.
-Hej! Jestem Lilyanne Luna Potter, w skrócie Lilka! Miło mi Cię poznać. – wykrzyknęła entuzjastycznie wyciągając do niej dłoń z głośno podzwaniającymi bransoletkami.
-Ellen Victorie Yaxley. – odpowiedziała wywracając oczami.
Wystarczyło rzucić okiem na sam wygląd dziewczyn żeby wiedzieć, że zupełnie się od siebie różnią. Ellen jak zwykle w ciemnych kolorach postawiła na wymuszoną elegancję. Natomiast Lily ubrana było w beż, róż i złoto co tworzyło dość monotonną całość, ale ładnie współgrało z jej włosami. Zresztą sama dziewczyna non stop była w ruchu więc jej ubranie musiało być wygodne. Ignorując chłodne powitanie od razu przeszła do zadawania dziewczynie różnych pytań na które Ellen odpowiadała jedynie półsłówkami i kiwaniem lub kręceniem głowy. W końcu McGonagall wysłała je na górę do nowego pokoju Lily. Gdy wchodziły po schodach profesorka rzuciła Ellen spojrzenie wyraźnie mówiące „pomóż jej i bądź choć trochę uprzejma”. Co jak co, ale akurat rozkazywać to ona umiała więc Ellen chcąc nie chcąc musiała pomóc „Lilce”.
-Och! To mój pokój?! Jest taki śliczny!- entuzjazmowała się rudowłosa.
-Tam masz łazienkę, tu biblioteka, a w rogu kominek. – wyliczała Ellen pokazując odpowiednie miejsca w pokoju.
-A gdzie jest Twój pokój? – zapytała uprzejmie na chwilę odrywając oczy od beżowych i niebieskich puf.
-W tym samym korytarzu ostatnie drzwi na lewo. – powiedziała przez zaciśnięte zęby Ellen i czym prędzej wyszła z pokoju.
Miała już dość połączenia beżu i błękitu, który wprost działał jej na nerwy. Mimo, że Lily była tam dopiero od jakiś 15 minut to Ellen już miała jej d o s y ć. „A tak kochałam magię” pomyślała krzycząc na głos „proszę” i patrząc na wchodzącą do JEJ pokoju Lily.
-Hej! Nie chciałam Ci przeszkadzać, ale pomyślałam sobie, że może mogłabyś mi pomóc, jeżeli oczywiście nie masz nic ważnego do roboty...
Jak zwykle ignorując zimne spojrzenia Lily podejmowała próbę za próbą zaprzyjaźnienia się z Ellen. Ta tylko westchnęła i powstrzymując kąśliwy komentarz poszła za rudowłosą.
-To takie miłe, że zgodziłaś się mi pomóc! – wykrzykiwała raz po raz gdy wkurzona Ellen układała jej kolorowe ciuszki w szafie.
-Skończyłaś? To świetnie, dzięki. – Poczekaj! Jeszcze kosmetyki!
Nastolatka westchnęła po raz kolejny i biorąc do ręki sporych rozmiarów kosmetyczkę znikła w łazience. Gdy drzwi zamknęły się za nią natychmiast poczuła, że musi coś zrobić. Wyjmując z torebki pudry, błyszczyki, cienie do powiek i inne chole*stwa w końcu wpadła na pewien pomysł. Mieszając ze sobą różnokolorowe podkłady i pudry już obmyślała kolejny plan. Ma tydzień na sprawienie, by ta radosna osóbka wreszcie ją znienawidziła.
-Aquamenti – wyszeptała sprawiając, że coś co jeszcze przed chwilą było zwykłym tuszem do rzęs teraz było bardzo wodnistym tuszem.
Roześmiała się w duchu na myśl jak wyglądać będzie gryfonka w takim makijażu. Po króciutkim namyśle zwinęła jej również mleczko do de makijażu i z szatańskim uśmieszkiem wyszła z łazienki.
-Dzięki Ci wielkie Ellen!
-Coś jeszcze? – zapytała nieco uprzejmiej zadowolona z siebie dziewczyna.
-Nie dziękuję. O której jecie tutaj obiad? – Potterówna była chyba bardzo zaskoczona tą nagłą zmianą w głosie koleżanki.
-O 14:30. – powiedziała Ellen i zadowolona z siebie wyszła z pokoju. 
_________
Ale mi to długie wyszło O.o, ale mam nadzieje, że mimo wszystko ktoś się przez to przebije i skomentuje ;)       

1 komentarz:

  1. Fajnie piszesz ;) Pod koniec tej rozmowy Lily z Ellen trochę się nie połapałam o co chodzi za pierwszym razem, ale ogólnie to jest OK.

    Weny .

    [lilypotter-fanfiction.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń