Rozdział
III
„Lodowe
serce”
Reszta dnia minęła spokojnie, najwidoczniej
Lily nie potrzebowała swoich kosmetyków. Ellen zaliczała ostatnie
sprawdziany, a w tym czasie pani prefekt powtarzała materiały. W
końcu popołudniu Lilka wpadła na pomysł by poćwiczyć
Quidditcha. Ellen od razu chciała zaprzeczyć wykręcając się
zakazem, ale McGonagall akurat teraz się zgodziła. Wkurzona panna
Yaxley wpadła na kolejny pomysł.
-To co Ell, idziemy? – panna prefekt już
znalazła jakiś skrót.
-Jasne, Lilyanne! – odpowiedziała.
-Lily! – odkrzyknęła tamta ze śmiechem.
Ellen tylko wywróciła
oczami. Plan wcieli w życie już dziś wieczorem. Jak na razie musi
sprawdzić jak „Perfekcyjna Pani Potter” radzi sobie w powietrzu.
Od McGonagall dowiedziała się już, że ma wielkie szanse na
dostanie się do Drużyny jako ścigająca. Już po kilku minutach w
powietrzu miała pewność, że jest 100 razy lepsza od Lilyanne,
która już od 3 lat gra w Gryfońskiej Drużynie Quidditcha jako
obrońca. Uśmiechnęła się w duchu na wyobrażenie jak cudownie
będzie wbijać jej gole. Zupełnie zadowolona zaczęła wbijać gol
za golem, a biedna panna Potter nic nie mogła na to poradzić. I gdy
w końcu Ellen wbiła ostatniego 15 gola, który dawał jej 150
punktów poddała się i zeszła z miotły.
W cudownym nastroju
Ellen ruszyła na kolacje zastanawiając się nawet przez chwileczkę
czy nie wycofać swojego planu. Po krótkim zastanowieniu zdecydowała
jednak, że nie może się tak szybko poddawać. Po zjedzonej kolacji
Ellen udała się więc do pokoju Lily, która postanowiła pomóc w
sprzątaniu po kolacji. Kilka minut później wychodziła już
stamtąd z diabolicznym uśmiechem i poczuciem dobrze spełnionego
obowiązku, a krzyk nastolatki wracającej do pokoju utwierdził ją
w przekonaniu, że wszystko zrobiła dobrze.
-PAAAAAAAAJĄKI!!! – darła się Lily
najwyraźniej nie zauważywszy jeszcze drugiej części zemsty za
bycie miłym.
„Taaak” westchnęła
Ellen widząc jak dziewczyna wybiega ze swojego pokoju w pośpiechu
gubiąc szpilki.
-ELLEN! Wiesz coś o tych wąsach, papierosach
i butelkach domalowanych drużynie Armat z Chudley?! – wydarła
się McGonagall gdy zobaczyła drugą część planu.
Kara za tamtą
niespodziankę nie była zbyt duża. Za kolejne tak samo, ale tuż
przed wyjazdem na King Cross McGonagall zastanawiała się czy nie
zabronić Ellen wziąć ze sobą kota. W końcu stwierdziła jednak,
że nie zna nikogo kto wziąłby Lemmy’ego na całe 10 miesięcy.
Dlatego teraz w samochodzie pomiędzy Ellen i Lilyanne na tylnim
siedzeniu stał koszyk z kotem.
Dziewczyny
nienawidziły się wzajemnie. Była to wina jedynie Ellen, która
była z siebie niewyobrażalnie dumna. Jeszcze nie była w szkole, a
już ma tam przynajmniej 2 wrogów. Albo raczej 2 bandy wrogów.
Myślała oczywiście o bandach Malfoya i Potterów.
Uśmiechnęła się w
myślach przypominając sobie sytuacje z przed ponad miesiąca. Co
dziwne wtedy mówił tylko Malfoy i ani jego kolega ani koleżanka
nie bronili go. Z takim czymś spotkała się po raz pierwszy.
Normalnie banda atakowała całościowo i to najczęściej jedną,
bezbronną osobę.
W końcu samochód
zatrzymał się przed budynkiem dworca. Ellen wyskoczyła z niego z
kotem w koszyku. McGonagall przywołała wózki i po chwili całą
trójką szły na peron numer 9 i ¾. Dziewczyna nadal nie wiedziała
jak to możliwe. Przecież jechała już kiedyś pociągiem i
wiedziała, że perony nigdy nie mają liczb mieszanych. Gdy były
już na peronie 9 zrozumiała, że to musi być żart. Przecież tuż
obok stała barierka za którą wisiał napis „Peron 10”. Mimo to
McGonagall zatrzymała się w małym oddaleniu od barierki i
popchnęła delikatnie Lily, która wraz ze swoim wózkiem zaczęła
biec na balustradę. Ellen otworzyła szeroko oczy gdy dziewczyna
zamiast się rozbić wsiąknęła do środka. McGonagall uśmiechnęła
się do niej i pokazała jej, że teraz jej kolej. Ellen uniosła
brwi i ustawiwszy się naprzeciw barierki ruszyła. Tuż przed nią
przebiegła jakaś szatynka i również znikła. Wtedy Ellen
przyśpieszyła jeszcze bardziej i już po chwili patrzyła na Peron
numer 9 i ¾.
-Znajdźcie sobie przedział, bo za 10 minut
odjeżdżamy. – oznajmiła McGonagall i skierowała się do
pociągu.
Po chwili Ellen
straciła ją z oczu pośród tłumów dzieci i dorosłych.
Podekscytowane jedenastoletnie dzieci ze łzami w oczach żegnały
się z rodzicami, straszone przez starsze rodzeństwo dziwnymi
opowieściami. Starsze dzieci latały po całym peronie z nowinkami i
plotkami witając się z przyjaciółmi i chwaląc wspomnieniami z
wakacji. Uczniowie najstarszych klas nie zachowywali się dużo
poważniej. Tylko prefekci pilnowali żeby nie wszczynać, żadnych
bójek i kłótni w panującym harmiderze. Lily była już w tym
tłumie osób witając się z rodziną i przyjaciółmi i zapewne
obgadując Ellen. Rozglądając się po peronie i zaglądając do
pociągu dziewczyna zauważyła, że KAŻDY ma choć jedną osobę z
którą wita się lub żegna, przytulając i śmiejąc się. I tylko
ona sama stała na tym wielkim peronie po chwili ciągnąc swój
bagaż korytarzem pociągu. I właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu
poczuła, że wcale nie chce być sama.
Znalazłszy pusty
przedział weszła do środka i rzuciła bagaże na górną półkę.
Z torby wyjęła swoją MP3 i metodycznie głaszcząc Lemmy’ego
zasłuchała się w muzyce. <klik>
Kilka minut później
pociąg z gwizdem ruszył. Przez szklane drzwi przedziału dziewczyna
widziała ostatnich uczniów szukających miejsca. Młodsze dzieci
przystawiały nosy do szyb machając swoim rodzicom. Jednak wszyscy
omijali jej przedział nawet nie pytając czy mogą usiąść.
„Pewnie odstraszają ich moje buty” pomyślała ze śmiechem
wyciągając nogi jeszcze bardziej i opierając je na przeciwległym
siedzeniu. Gdy już myślała, że całą podróż spędzi samotnie
do środka ktoś wszedł. Ellen od razu rozpoznała dziewczynę,
która tuż przed nią dostała się na peron.
-Wolne? – zapytała tylko i nie czekając na
odpowiedź usiadła na miejscu obok jej nóg.
-Taaa...
-Jestem Laura, Laura Jagger. Dziwne... nie
widziałam cię jeszcze w Slytherinie. – przedstawiła się.
-Ellen Yaxley, bo mnie tam JESZCZE nie było.
-Jak to jeszcze nie wyglądasz mi na
pierwszoroczną. – zakpiła tamta
-To mój pierwszy rok w Hogwarcie, ale dojdę
do 5 klasy. – odpowiedziała tylko ucinając temat.
Jakąś godzinę
siedziały w ciszy. Laura czytała „Zmierzch”, a Ellen
wsłuchana w muzykę wertowała „Quidditch Przez Wieki” .
Nagle do ich przedziału zapukała pani z wózkiem wypełnionym
słodyczami. Laura mruknęła „wreszcie” i wyszła z przedziału
zrobić zakupy. Widząc nieznane jej jeszcze słodkości Ellen
przyłączyła się do niej i już po chwili wracała do przedziału
obładowana pysznościami.
-Jak to wszystko zjesz, to przytyjesz i Malfoy
zyska kolejną osobę do kpin. – ostrzegła ją Laura wgryzając
się w coś co staruszka z wózkiem nazwała pasztecikami dyniowymi.
-Malfoy? Znasz go? – zdziwiła się
dziewczyna odpakowując „czekoladową żabę”
-Czy go znam? Błagam Cię, jego każdy zna.
Ślizgoni szczególnie. A ty skąd o nim wiesz? – prychnęła
Laura.
-Spotkałam go już, u Madame Malkin. Obawiam
się więc, że już i tak mam w nim wroga. – powiedziała z
diabelnym uśmiechem i z rozkoszą wbiła się w słodką czekoladę.
-Co?!
-Kłóciliśmy się o moją krew, a ta jego
banda... Kim oni są?
-A tak, Jake Murphy i Irine Carrow, coś jak
Złota Trójca, ale zua ;) – zaśmiała się Laura wspominając o
Harrym, Ronie i Hermionie.
-Tam była jeszcze jedna dziewczyna, Nicka,
Nicole...?
-A tak Nicole Suadkins. Wielka tajemnica-
kocha się w Scorpiusie i czasem ją gdzieś ze sobą biorą, ale
rzadko. Właściwie prawie nigdy, ale najwidoczniej też
potrzebowała szat od Madame Malkin.
-Czemu?
-Czemu jej nie lubią? Bo nie jest taka jak
oni. Przyjęli ją po moim odejściu 3 lata temu. Nie sprawdziła
się więc starają się ją izolować.
-Po twoim odejściu? – uniosła brwi Ellen.
-Nie patrz tak na mnie. Owszem byłam w jego
bandzie półtora roku. Nasi rodzice się znali..., ale potem Malfoy
zaczął się wyśmiewać ze wszystkich nie tylko z idiotów.
Patrzył tylko na krew i dom. Krew o wiele ważniejsza. Cham, cham i
jeszcze raz cham.
-A pfff... – zaczyna Ellen, ale gdy tylko
chce coś powiedzieć, Laura nagle wstaje i podchodzi do drzwi.
-Kurde, nalot. – oznajmia wściekłym
wzrokiem i wraca do przedziału.
-Co to „nalot”? – pyta znów unosząc
brwi Ellen.
-Nie mówiłam ci jeszcze? – dziwi się
Laura – Najpierw łażą prefekci, mówią że pora się przebrać,
uspokajają pierwszorocznych, rozdzielają kłócących się itp.
ewentualnie odejmują punkty i przydzielają szlabany. Potem jest
gorzej łazi paczka Malfoya i naśmiewa się z każdego...
-Fajna
tradycja... – komentuje cicho
Laura
nie zdąża nawet odpowiedzieć. Do przedziału wpada jakiś
piątoklasista. Ma krótko ostrzyżone czarne włosy, a z herbu na
szacie wynika, że jest krukonem. Omija Laure wzrokiem i uśmiecha
się do Ellen. Jest mega przystojny. Piękne i duże zielone oczy,
roztrzepane włosy i umięśniona sylwetka. Podchodzi do panny Yaxley
i z tym samym zabójczym uśmiechem pyta:
-Ellen
Victorie Yaxley? – pyta.
-Tak,
to ja. – odpowiada dość tępo.
-McGonagall
cię woła. Prosiła bym zaprowadził cię do jej przedziału. –
oznajmia dalej jej się przyglądając.
-Teraz?
-Tak.
Ellen
wstaje niespokojnie i rusza do wyjścia. Nigdy wcześniej nie
zdarzyło jej się coś takiego. Często drwiła z zakochanych
dziewczyn, które traciły rozumy dla pierwszego lepszego
przystojniaka. Teraz sama zachowywała się jak jedna z nich. I
szczerze mówiąc obawiała się tego. Wiedziała, że musi zachować
zimną krew i nie dawać nic po sobie poznać. Ale jak to zrobić gdy
ktoś jest tak zabójczo przystojny, a na dodatek całkiem miły?
Owszem chodziła kiedyś z kilkoma chłopakami, ale żaden z nich
nigdy nie wzbudził u niej takich uczuć. Byli ładni, nawet bardzo,
ale tak naprawdę chodziła z nimi trochę dla sportu. No a poza tym
teraz jest jeszcze Jake. On też jest ładny, ale to cham. To musi
być cham...
-Wszystko
w porządku? – pyta zaniepokojony jej milczeniem chłopak gdy idą
korytarzem.
-Wybacz,
zamyśliłam się trochę. – odpowiada zmieszana – Wiesz może
po co wzywa mnie McGonagall?
-Pewnie
chce cię przedstawić prefektom i nauczycielom. Lilyanne trochę
nam już o tobie opowiadała... – zaśmiał się (słodko?)
-Uch...,
nie sądzę by było to coś pochlebnego... – zaczyna.
-Zgadłaś,
ale wiesz? Ja wcale nie zgadzam się z jej opinią... Moim zdaniem
jesteś fajna. – informuje i przepuszcza ją w drzwiach
przedziału.
*****
Ellen idzie samotnie
korytarzem. Mija kilkoro prefektów, o prawdziwy „nalot” właśnie
się zaczął. Krukon miał rację. McGonagall rzeczywiście
przedstawiała ją wszystkim innym. I właśnie dlatego teraz wie jak
nazywa się chłopak. Chłopak, który uśmiechem potrafi stopić lud
jej serca... Matty Longbottom. Syn Nevilla Longbottoma i Luny
Lovegood*. I mimo, że za nic w świecie by się do tego nie
przyznała, to Ellen zaczęła się go bać. A dokładniej nie jego
tylko tego co przez niego dzieje się z nią. Musi nad tym zapanować.
Musi wypełnić słowa ojca, słowa których nigdy nie słyszała,
ale gdyby tak było na pewno by się z nimi zgodziła. „bądź
zimna”
_________
Jako, że od pierwszej
części istnie kocham się w Nevillu nie mogłam pozwolić by był
on z kimś takim jak Hanna Abbot. I właśnie dlatego na własną
potrzebę ożeniłam go z Luną, która o wiele bardziej na to
zasługuje.
Rozdział krótki
wiem. Szczególnie jak na tak długą przerwę, ale prowadzenie
trzech blogów na raz to nic łatwego. Mimo wszystko postaram się
dodawać rozdziały częściej. Wybaczcie, że tak długo
czekaliście, ale mam nadzieje, że ta część was zadowoliła