Ten rodział trochę dłuższy, ponad 6 stron w Wordzie, ale mam nadzieje, że Was nie zanudzę
Rozdział
IV
„To
nie może być prawda”
Kilka minut później
wszystko było już w porządku. Gdy tylko Michael wyszedł Laura
wyjęła z kufra eliksir wzmacniający i podała go „rannej”
dziewczynie. Ta natychmiast usiadła na fotelu i zaczęła pytać.
-Co TO było? Ten cholerny arystokrata aż tak
bardzo kocha swoje buty?
-Bardziej. Ciesz się, że żyjesz. –
poważnie powiedziała Laura.
-Żyje dla zemsty. – zakomunikowała Ellen
głosem, który zapewne u innych wywołałby ciarki strachu.
Laura jednak nie
należała do strachliwych. Dlatego też również diabolicznie się
uśmiechnęła i wsłuchała w plan Yaxley.
*****
Niespełna godzinę
później pociąg zaczął zwalniać. Dziewczyny wzięły swoje
bagaże i razem wysiadły z Expresu. Razem skierowały się do
ciągniętych przez niewidoczne dla Ellen testrale. Dziewczyna
wiedziała o nich jedynie z książek i trochę żałowała, że nie
może ich zobaczyć. Było to oczywiście strasznie głupie, bo żeby
je zobaczyć musiałaby być również świadkiem czyjejś śmierci.
Spojrzała na Laure, która również zdawała się ich nie widzieć.
Wsiadły do pustego jeszcze powozu, który od razu ruszył po stromym
zboczu.
Kilka minut później
Ellen musiała bardzo się powstrzymywać przed otwarciem ust. Gdy by
nie to jak mocno się kontrolowała szczęka opadłaby jej aż do
podłogi.
Zamek Hogwartu już na
ruchomych fotografiach, magicznych ksiąg był zniewalająco piękny,
niesamowity i emanujący magią, a co dopiero teraz gdy widziała go
w pełnej krasie i to na własne oczy. Nie mogła uwierzyć, że coś
tak pięknego naprawdę istnieje. Rozległe błonia otoczone grubymi
murami, siejący grozę las i kilka samotnych drzew. Wielkie jezioro
przez które właśnie przeprawiali się w małych łódeczkach
pierwszoroczni i leżąca w nim kałamarnica. Wielkie ruchliwe
drzewo. To wszystko było tylko namiastką prawdziwego piękna tego
miejsca. Na tym pięknym terenie stała w końcu szkoła. Nie byle
jaka szkoła. Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Zamek był
wielki, z mnóstwem wieży i wieżyczek, z małymi oknami i wielkimi
drzwiami. Był tak cudowny i oszałamiający, że w końcu nawet
Ellen pozwoliła sobie na ciche westchnienie.
Jednak nawet to nie
było tą pełnią piękna. Bo prawdziwe cuda kryły się dopiero w
środku. Ellen mimowolnie przyszło do głowy, że tak samo jest z
człowiekiem. Prawdziwe piękno (lub niekoniecznie) tak naprawdę
jest dopiero w środku. Duma jednak nie pozwoliła jej się tym z
nikim podzielić i już po chwili wyparła tą myśl na dno umysłu.
Powozami zatrzęsło i
już po chwili się zatrzymały. Dziewczyny wysiadły tym razem
zostawiając już bagaże i razem z innymi uczniami ruszyły do
wielkich dębowych drzwi.
Profesor Neville
Longbottom, zastępca dyrektora i ojciec Matty’ego, zastukał w nie
mocno pięścią. Drzwi natychmiast otworzyły się ukazując uczniom
wnętrze zamku. Przed oczami Ellen pojawiła się Sala Wejściowa.
Kamienne ściany były grube i zimne, ale dzięki pochodniom w nich
osadzonych wnętrze wyglądało przytulnie.
Z tej sali można było
wyjść w cztery miejsca. Za sobą mieli drzwi na dwór, po obu
stronach korytarze, a przed sobą całą masę schodów.
Nie były to zwyczajne
schody, ich stopnie ruszały się, załamywały lub były po prostu
niewidzialne. Schody miały również skłonność do wędrówek.
Przesuwały się po całym zamku, zmieniały długość, wysokość i
miejsce do celowe. Jedne w czwartki prowadziły w zupełnie inne
miejsce niż w poniedziałki, a inne nie przestrzegały żadnych
zasad, tak że wchodząc na nie nigdy nie miałeś pewności gdzie
dojedziesz.
Korytarz po lewej
stronie prowadził do Wielkiej Sali gdzie za chwilę rozpocząć się
miała Uczta Powitalna. Zaś korytarz po prawej...
-Ellen? – ten głos rozpoznałaby wszędzie.
-Tak, Matty? – zapytała uprzejmie ze
wszystkich sił powstrzymując drżenie głosu.
-Tata, znaczy się prof. Longbottom prosił
mnie żebym zaprowadził Cię do sali w której poczekasz na swój
przydział. – oznajmił pokazując jej ręką by szła za nim.
Już po chwili dotarli
do małej sali do której to właśnie (między innymi) prowadził
korytarz z prawej strony. Ellen rozejrzała się po kamiennych
ścianach. Wisiały tam jedynie 4 portrety. Zwykle ruchliwe postacie
magicznych obrazów teraz spokojnie drzemały we własnych ramach.
Dziewczyna od razu poznała przedstawione osoby.
Salazar Slytherin,
Rovena Ravenclaw, Godryk Gryffindor oraz Helga Hufflepuff.
Założyciele Hogwartu. Czterech największych czarodziei na świcie.
-Są piękne... – zauważyła cicho
wpatrując się ze skupieniem w węglowe włosy Roveny.
-Masz rację. Podobno Helgę malarz musiał
upiększać. – zaśmiał się Matty i dodał – zaraz przyjdą tu
pierwszoroczni. Zostaniesz przydzielona razem z nimi na samym
początku uczty. Najprawdopodobniej jako pierwsza ze wszystkich.
Wiesz już do jakiego domu chcesz trafić?
-Mówią mi, że pasuję do Slytherinu. –
oznajmiła cicho, nie chciała sprawiać mu przykrości i zniechęcać
do siebie.
-Aha.
Cisza. Okropna. Nie
mogła jej znieść, ale tym bardziej nie mogła przerwać.
Wiedziała, że to było głupie, ale równocześnie czuła, że
odpowiednie. Nie mogła się przecież łudzić, że wyląduje w
Ravenclawie. Nie mogła mu tego obiecywać. I wcale nie miała takiej
potrzeby. Chciała być sobą. Nawet jeżeli oznaczałoby to
samotność. Przynajmniej tak sobie wmawiała gdy wraz z
pierwszoroczniakami wchodziła do Wielkiej Sali na Ucztę Powitalną.
-W tym roku, mamy sytuację specjalną. Do
naszej szkoły dołączy nowa uczennica, która mimo, że wcześniej
nie uczyła się magii dołączy na 5 rok. – oznajmiła McGonagall
gdy wszyscy już ucichli.
Serce Ellen obijało
jej się mocno o żebra. Nie miała nawet nerwów do oglądania tej
pięknej sali. To pozostawiła sobie na później. Jednak gdy tylko
wysłuchała na czym polega Ceremonia Przydziału, mało nie wybuchła
śmiechem. Włożyć Tiarę na głowę! Śpiewającą tiarę.
Kapelusz odśpiewał jakąś pioseneczkę o Hogwarcie i zamilkł. W
całej sali rozległy się brawa, ale Ellen wciąż stała bez ruchu.
Mimowolnie jej mały palec u nogi zaczął drżeć. Denerwowała się.
-Yaxley, Ellen! Nasza nowa uczennica proszę
do mnie. – wygłosiła McGonagall.
„Teraz, albo nigdy”
pomyślała dziewczyna z wysoko uniesioną głową podchodząc do
stołka o trzech nogach. Stara, wyświechtana Tiara nie wyglądała
zachęcająco. Mimo to Ellen włożyła ją i usiadła na stołeczku.
-Slytherin, Ravenclaw, Gryffindor, Hufflepuff.
Ostatnie już możemy wykluczyć... puchonką to Ty nie będziesz.
Na gryfonkę moooże byś się nadawała, odwagi w tobie wiele, ale
poświęcenie chyba nie jest ci znane. Jesteś mądra, inteligentna
i wyjątkowa, ale twój spryt i ambicje przesądzają wynik. –
odezwał się cichy głosik w jej głowie. – Slytherin!
Ostatnie słowo
wykrzyknęła na całą salę. Stolik najbardziej po lewo zaczął
głośno klaskać. Tylko 1 osoba zdawała się być niezadowolona.
Malfoy. Widząc go Ellen uśmiechnęła się szeroko i mrugnęła do
niego niby zalotnie.
Piętnastolatka szła
przez salę nareszcie dobrze się jej przyglądając. Dokładnie
naprzeciwko głównego wejścia znajdowało się podium. Na tym
podwyższeniu stał stół dla grona nauczycielskiego oraz 2 mównice
i miejsce na stołek z Tiarą Przydziału. W głównej części sali
stały cztery stoły. Każdy z nich był z ciemnego drewna, ale
obrusy na nich były inne:
Zielono-srebrny dla
Slytherinu;
Niebiesko-brązowy dla
Ravenclawu;
Złoto-czerwony dla
Gryffindoru
Żółto-czarny dla
Hufflepaffu.
Wszystkie te obrusy
miały również naszyte herby danego domu, a nad odpowiednimi
stołami wisiały ich sztandary. Oprócz tego w powietrzu nad każdym
ze stołów unosiła się cała masa świeczek. Dawały one delikatne
i miękkie światło, które dawało atmosferę tajemniczości. Jak
na razie talerze i półmiski były puste.
Wreszcie doszła do
właściwego stołu. Odnalazła Laure i usiadła obok niej.
Dziewczyna spojrzała na nią i po przyjacielsku poklepała po
plecach szepcząc „jestem z ciebie dumna”.
Ellen nie mogła się
już doczekać jedzenia. Owszem zjadły z Laurą całkiem sporo w
drodze do Hogwartu, ale mimo wszystko była głodna. Odchyliła się
na ławce i spojrzała na sufit. Po raz kolejny tego dnia zabrakło
jej słów. Gdyby nie wiedziała, że strop naprawdę tam jest
najprawdopodobniej pomyślałaby, że siedzą pod gołym niebem. Na
czarnym sklepieniu błyszczały tysiące gwiazd, a ono wyglądało
naprawdę realistycznie.
Nagle jednak coś
odwróciło jej uwagę.
-Malfoy, Sandy! – wywołała McGonagall.
Z małego już tłumku
pierwszorocznych wyszła kolejna dziewczynka. Miała jasno brązowe
włosy i bardzo bladą twarz. Jej oczy były identyczne jak brata.
Niebiesko-stalowe i zimne. Gdy tylko Tiara osiadła na jej
splecionych w warkoczyki włosach wykrzyknęła: „ Hufflepuff!”
Świat się zatrzymał.
Zegary przestały bić. Dziewczynka nadal siedziała na stołku wokół
wszechogarniającej ciszy. Malfoy’ówna puchonką! To nie może być
prawda! Ellen spojrzała w stronę Malfoy’a. Siedział dalej tak
jak jeszcze chwilę temu, ale był jeszcze bledszy niż zwykle. Jego
oczy stanęły w słup i cały był skamieniały.
-to niemożliwe... – szepnęła Laura.
Wszyscy wokoło
zdawali się z nią zgadzać. Z dziwnymi wyrazami twarzy oglądali
się dookoła, jakby czekali, aż ktoś wyskoczy z krzykiem
„niespodzianka!”. Nic takiego się jednak nie stało, a biedna
mała dziewczynka dalej siedziała na stołku wyraźnie przerażona.
Ellen westchnęła.
Nie lubiła ratować innych, ale wiedziała, że robi to tylko dla
siebie. Była głodna, a póki dziewczynka nie usiądzie na pewno nie
podadzą nic do jedzenia.
Odszukała wzrokiem
swoją byłą opiekunkę i spojrzała na nią prowokująco. W
następnej chwili zaczęła głośno klaskać, a wraz z nią reszta
szkoły (przynajmniej ta do tego zdolna).
Dziewczynka zachęcona
przez McGonagall zerwała się z krzesełka i pobiegła do stołu
Hufflepuffu. Usiadła jak najbardziej z brzegu, najdalej od innych.
Ellen mogła by się jeszcze przyglądać, ale Sandy już jej
zupełnie nie obchodziła.
Ceremonia Przydziału
znowu ruszyła i już po chwili się zakończyła. McGonagall
powstała ponownie i gdy już chciała rozpocząć przemowę znów
jej coś przerwało. Magicznie nagłośnione burknięcie brzucha
rozniosło się po całej sali powodując salwę śmiechu. Dyrektorka
podzieliła tą radość i machnąwszy rękami spowodowała, że
półmiski natychmiast wypełniły się jedzeniem.
Większości z nich
Ellen nigdy nie widziała na oczy, a prawie połowy nie potrafiła
nazwać. Przyzwyczajona do schabowego i ziemniaków w mugolskim domu
dziecka, nawet nie śniła o takich pysznościach. Ziemniaki w
całości, ubite, w mundurkach, pieczone, frytki, w sałatkach i w
piure. Kluski, kopytka, makaron, leniwe i śląskie. Mięs 300
rodzajów, schabowe, udziki, nóżki, piersi, kaczka, kurczak, indyk
i wiele, wiele innych, których nazwy nie zna prawie nikt. Mnóstwo
sałatek i sosów, wytrawne puddingi iii miętówki. To było coś co
przykuło uwagę Ellen. Wyciągnęła rękę i zanurzyła ją w małej
miseczce wyławiając z niej jasnoniebieski cukierek. Położyła go
sobie na talerzu i zaczęła wybierać potrawy. Po chwili jej talerz
był pełny po same brzegi, a ona zajadała ze smakiem.
Kilkanaście minut
później skończyła, a jej talerz sam się opróżnił. Musiała
jednak zaczekać, aż inni również skończą i dlatego sięgnęła
po leżącą obok talerze miętówkę, która niewiadomo czemu nie
znikła wraz z resztkami.
Wsadziła cukierek do
ust z nadzieją na coś niesamowitego. Czekała i czekała ssąc go
powoli. Jednak nic się nie wydarzyło. Landrynka była tylko i
wyłącznie miętowym dropsem, który niczym nie różnił się od
mugolskich. Mimo to nie wiedzieć czemu posmakował dziewczynie.
Skończyła ssać
cukierka i rozejrzała się wokół siebie. Ludzie wokół niej
odwracali wzrok gdy tylko na nich spojrzała, ale mimo to nie mogli
powstrzymać się od ukradkowych spojrzeń. Potrzeba była zbyt
silna, zwłaszcza u chłopców. Niektórzy wgapiali się w nią
bezczelnie, a inni pozwolili sobie jedynie na małe zerknięcia.
Dziewczynie nie przeszkadzało to, ale była trochę podirytowana.
Wszyscy się gapią, ale nikt się nie odezwie... Dlatego też
zignorowała ich i zaczęła szukać Malfoy’a. Siedział tam gdzie
wcześniej, z tą samą miną co wcześniej i z tym samym wciąż
pustym talerzem. Nic nie jadł, nic nie mówił, na nikogo nie
patrzył.
Nie było jej go żal.
Nie znała tego słowa. Po prostu chciała zobaczyć jak wygląda
osłupiały Malfoy. Gdy już się napatrzyła, postanowiła odnaleźć
Matty’ego. Patrolowała stół Krukonów od samego początku, aż
do...
DUCH! Nareszcie
jakiegoś zobaczyła! Właściwie była to duchica (?), duchowa (?) w
każdym razie kobieta. Była szara i smutna, ale mimo to siedziała
pomiędzy dwoma uczennicami i rozmawiała z nimi.
Ellen rozejrzała się
znowu, tym razem zauważyła więcej magicznych istot. One zajęły
jej uwagę tylko na chwilę, bo już moment potem pojawiły się
desery.
Lody wszystkich
smaków, puddingi (tym razem na słodko), kiśle, budynie, ciasta, i
wiele innych. Jej jednak zachciało się pić. Kakao, herbaty, kawy i
jakiś pomarańczowy sok. Spojrzała na niego niepewnie, ale po
chwili wypełniła nim pucharek.
-dyniowy... – zauważyła, biorąc pierwszy
łyk.
Dla kogoś kto
wychował się u mugoli było to co najmniej dziwne. W tamtym świecie
nie istaniało coś takiego jak sok z dyni. Była zupa, przecier,
pestki, ale nie sok. Mimo to musiała przyznać, że był dobry. Tak
samo jak wszystko inne w tej szkole. Przestała się nad tym
zastanawiać i sięgnęła po deser.
Kolejne kilkanaście
minut i znów skończyła jeść, sale wypełniał gwar i śmiech,
ale ona siedziała cicho. Laura również skończyła jeść, ale nic
nie mówiła. Obie wpatrywały się w scenkę dziejącą się kilka
miejsc dalej.
Malfoy siedział
naburmuszony, tępo wpatrując się w swój talerz, a wokół niego
skakała Nicole próbując mu usłużyć. On jednak nie zwracał na
nią uwagi. Jego „przyjaciele” go olali. Gadali sobie spokojnie
nie interesując się nim, ani trochę. Kolejna dziwna rzecz.
-Skoro wszyscy się już najedli i napili, to
chyba mogę zaczynać. – zaczęła McGonagall – Po pierwsze
chciałabym serdecznie powitać wszystkich nowych uczniów, zarówno
pierwszorocznych jak i Ellen. Po drugie chciałabym poinformować
ich, a innym przypomnieć, jakie zasady panują w szkole. Punkty,
które zdobywacie wędruje na konto waszego domu, a te które
tracicie są mu odejmowane. Dom, który pod koniec roku ma ich
najwięcej wygrywa Puchar Domów. Sprawdziany do drużyn Quidditcha
zaczynają się 19 września. Wstęp do zakazanego lasu jest
zakazany tak samo jak opuszczanie zamku po godzinie 22. Na dodatek
pan Filch prosił mnie, abym przypomniała, że używanie zaklęć
oraz rzeczy z „Magicznych Dowcipów Weasley’ów” jest
zakazane. Pełna lista zasad wisi na drzwiach woźnego. – zrobiła
krótką przerwę – Plany lekcji rozdane zostaną jutro na
śniadaniu, prefekci odprowadzą was do Pokojów, dobranoc!
Ławki i stoły
zatrzęsły się gdy wszyscy uczniowie poderwali się z miejsc i
skierowali do wyjścia. Tylko jedna osoba dalej pozostawała na
siedzeniu. Tą osobą był Malfoy, od którego wreszcie odeszła
Sandy. Irine widząc, że nie wstał wyciągnęła do niego dłoń,
on jednak odtrącił ją mocno i wstał. Trzepocząc szatą i tupiąc
butami wyszedł z Wielkiej Sali.
Idąc z Laurą za
prefektami, dziewczyna w końcu dotarła do Pokoju Wspólnego.
Zostawiła w nim Laurę, która chciała „jeszcze coś załatwić”
i samotnie ruszyła do Dormitorium.
W końcu dotarła do
pokoju na którego drzwiach pisało:
Weszła do środka i
rozejrzała się w około. Owszem jej pokój w mieszkaniu McGonagall
był wielki i piękny, ale ten chociaż mniejszy był jeszcze
piękniejszy.
Naprzeciwko drzwi przy
dłuższej ścianie stały dwa łóżka. Oba w rogach pokoju. Były
one wielkie, podwójne i otoczone długimi zielono-srebrnymi
zasłonami. Obok łóżek stały zrobione z ciemnego drewna, (takiego
samego jak wszystko co drewniane w tym pokoju) stoliki nocne. Na
każdym z nich stała świeczka i dzbanek z wodą. Nie było żadnych
rzeczy osobistych, ale to pewnie dlatego, że nikt nie zdążył tam
jeszcze nic położyć. Obok stolików nocnych stały wysokie regały,
a pomiędzy nimi długi stół podzielony na 2 części. Oprócz tego
w pokoju znajdywały się jeszcze:
-duża szafa na ubrania (po prawo od drzwi)
-okno z szerokim parapetem ( na krótszej
ścianie po prawo)
-drzwi do łazienki (naprzeciwko okna)
-podwójna toaletka (po lewo od drzwi)
-wieszak i szafka na buty (obok toaletek-
najbliżej drzwi)
Całe wnętrze było
do siebie tak dopasowane, że nie można o nim było powiedzieć nic
złego. Ściany były w odcieni ciemnej zieleni a podłoga wyłożona
czarną wykładziną. Na ścianach były dwie półki, po jednej nad
każdym z łóżek. Ściana na której wisiała jedna z nich była
cała obklejona plakatami i Ellen już wiedziała, że jej będzie
łóżko po lewej stronie. Nie myliła się, u stóp tego właśnie
legowiska stał jej kufer.
Wyjęła z niego
kosmetyczkę i szybko ruszyła do łazienki. Ona również była
piękna. Do połowy ścian zielone kafelki, a wyżej matowa czerń.
Na podłodze srebrne płytki tak samo ładne jak umywalka i wanna
tego samego koloru.
Skończyła oględziny
wnętrza i wpakowała się do wanny. Delikatnie przekręciła kurek w
kształcie węża w lewo. Po jej nagim ciele zaczęła spływać
ciepła woda. Sięgnęła do wiszącej na drążku kosmetyczki i
wyciągnęła z niej swój ulubiony grejpfrutowy szampon.
Po kilkunastu minutach
błogiej kąpieli wyszła z wody i delikatnie zaczęła czesać swoje
cieniowane, czarne włosy. Nie doczesywała ich jednak do końca. Gdy
dochodziła do linii końcówek, zatrzymywała się i nie czesała
dalej.
Spojrzała w dół i
mało co nie krzyknęła. Z jej znamienia nad lewą kostką powoli
płynęła krew, układając się na wilgotnych płytkach w napis:
Zdrajczyni
Szybko usiadła na
opuszczonej klapie sedesu podciągając lewą nogę tak by stopą
oparła się na kolanie prawej. Sięgnęła po papier toaletowy i
mocno ścisnęła nim kostkę. Po chwili czerwona ciecz znów była
widoczna.
-Cholera... – szepnęła Ellen – Evecto
memorien!*
Krew przestała się
sączyć, ale prawdziwe problemy dopiero się zaczęły.
_________
Evecto memorien!* - zaklęcie znów wymyślone
przez autorkę. Jego działanie ujawni się w toku powieści.