czwartek, 21 marca 2013

Rozdział IV


Ten rodział trochę dłuższy, ponad 6 stron w Wordzie, ale mam nadzieje, że Was nie zanudzę
Rozdział IV
To nie może być prawda”
Kilka minut później wszystko było już w porządku. Gdy tylko Michael wyszedł Laura wyjęła z kufra eliksir wzmacniający i podała go „rannej” dziewczynie. Ta natychmiast usiadła na fotelu i zaczęła pytać.
-Co TO było? Ten cholerny arystokrata aż tak bardzo kocha swoje buty?
-Bardziej. Ciesz się, że żyjesz. – poważnie powiedziała Laura.
-Żyje dla zemsty. – zakomunikowała Ellen głosem, który zapewne u innych wywołałby ciarki strachu.
Laura jednak nie należała do strachliwych. Dlatego też również diabolicznie się uśmiechnęła i wsłuchała w plan Yaxley.
*****
Niespełna godzinę później pociąg zaczął zwalniać. Dziewczyny wzięły swoje bagaże i razem wysiadły z Expresu. Razem skierowały się do ciągniętych przez niewidoczne dla Ellen testrale. Dziewczyna wiedziała o nich jedynie z książek i trochę żałowała, że nie może ich zobaczyć. Było to oczywiście strasznie głupie, bo żeby je zobaczyć musiałaby być również świadkiem czyjejś śmierci. Spojrzała na Laure, która również zdawała się ich nie widzieć. Wsiadły do pustego jeszcze powozu, który od razu ruszył po stromym zboczu.
Kilka minut później Ellen musiała bardzo się powstrzymywać przed otwarciem ust. Gdy by nie to jak mocno się kontrolowała szczęka opadłaby jej aż do podłogi.
Zamek Hogwartu już na ruchomych fotografiach, magicznych ksiąg był zniewalająco piękny, niesamowity i emanujący magią, a co dopiero teraz gdy widziała go w pełnej krasie i to na własne oczy. Nie mogła uwierzyć, że coś tak pięknego naprawdę istnieje. Rozległe błonia otoczone grubymi murami, siejący grozę las i kilka samotnych drzew. Wielkie jezioro przez które właśnie przeprawiali się w małych łódeczkach pierwszoroczni i leżąca w nim kałamarnica. Wielkie ruchliwe drzewo. To wszystko było tylko namiastką prawdziwego piękna tego miejsca. Na tym pięknym terenie stała w końcu szkoła. Nie byle jaka szkoła. Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Zamek był wielki, z mnóstwem wieży i wieżyczek, z małymi oknami i wielkimi drzwiami. Był tak cudowny i oszałamiający, że w końcu nawet Ellen pozwoliła sobie na ciche westchnienie.
Jednak nawet to nie było tą pełnią piękna. Bo prawdziwe cuda kryły się dopiero w środku. Ellen mimowolnie przyszło do głowy, że tak samo jest z człowiekiem. Prawdziwe piękno (lub niekoniecznie) tak naprawdę jest dopiero w środku. Duma jednak nie pozwoliła jej się tym z nikim podzielić i już po chwili wyparła tą myśl na dno umysłu.
Powozami zatrzęsło i już po chwili się zatrzymały. Dziewczyny wysiadły tym razem zostawiając już bagaże i razem z innymi uczniami ruszyły do wielkich dębowych drzwi.
Profesor Neville Longbottom, zastępca dyrektora i ojciec Matty’ego, zastukał w nie mocno pięścią. Drzwi natychmiast otworzyły się ukazując uczniom wnętrze zamku. Przed oczami Ellen pojawiła się Sala Wejściowa. Kamienne ściany były grube i zimne, ale dzięki pochodniom w nich osadzonych wnętrze wyglądało przytulnie.
Z tej sali można było wyjść w cztery miejsca. Za sobą mieli drzwi na dwór, po obu stronach korytarze, a przed sobą całą masę schodów.
Nie były to zwyczajne schody, ich stopnie ruszały się, załamywały lub były po prostu niewidzialne. Schody miały również skłonność do wędrówek. Przesuwały się po całym zamku, zmieniały długość, wysokość i miejsce do celowe. Jedne w czwartki prowadziły w zupełnie inne miejsce niż w poniedziałki, a inne nie przestrzegały żadnych zasad, tak że wchodząc na nie nigdy nie miałeś pewności gdzie dojedziesz.
Korytarz po lewej stronie prowadził do Wielkiej Sali gdzie za chwilę rozpocząć się miała Uczta Powitalna. Zaś korytarz po prawej...
-Ellen? – ten głos rozpoznałaby wszędzie.
-Tak, Matty? – zapytała uprzejmie ze wszystkich sił powstrzymując drżenie głosu.
-Tata, znaczy się prof. Longbottom prosił mnie żebym zaprowadził Cię do sali w której poczekasz na swój przydział. – oznajmił pokazując jej ręką by szła za nim.
Już po chwili dotarli do małej sali do której to właśnie (między innymi) prowadził korytarz z prawej strony. Ellen rozejrzała się po kamiennych ścianach. Wisiały tam jedynie 4 portrety. Zwykle ruchliwe postacie magicznych obrazów teraz spokojnie drzemały we własnych ramach. Dziewczyna od razu poznała przedstawione osoby.
Salazar Slytherin, Rovena Ravenclaw, Godryk Gryffindor oraz Helga Hufflepuff. Założyciele Hogwartu. Czterech największych czarodziei na świcie.
-Są piękne... – zauważyła cicho wpatrując się ze skupieniem w węglowe włosy Roveny.
-Masz rację. Podobno Helgę malarz musiał upiększać. – zaśmiał się Matty i dodał – zaraz przyjdą tu pierwszoroczni. Zostaniesz przydzielona razem z nimi na samym początku uczty. Najprawdopodobniej jako pierwsza ze wszystkich. Wiesz już do jakiego domu chcesz trafić?
-Mówią mi, że pasuję do Slytherinu. – oznajmiła cicho, nie chciała sprawiać mu przykrości i zniechęcać do siebie.
-Aha.
Cisza. Okropna. Nie mogła jej znieść, ale tym bardziej nie mogła przerwać. Wiedziała, że to było głupie, ale równocześnie czuła, że odpowiednie. Nie mogła się przecież łudzić, że wyląduje w Ravenclawie. Nie mogła mu tego obiecywać. I wcale nie miała takiej potrzeby. Chciała być sobą. Nawet jeżeli oznaczałoby to samotność. Przynajmniej tak sobie wmawiała gdy wraz z pierwszoroczniakami wchodziła do Wielkiej Sali na Ucztę Powitalną.
-W tym roku, mamy sytuację specjalną. Do naszej szkoły dołączy nowa uczennica, która mimo, że wcześniej nie uczyła się magii dołączy na 5 rok. – oznajmiła McGonagall gdy wszyscy już ucichli.
Serce Ellen obijało jej się mocno o żebra. Nie miała nawet nerwów do oglądania tej pięknej sali. To pozostawiła sobie na później. Jednak gdy tylko wysłuchała na czym polega Ceremonia Przydziału, mało nie wybuchła śmiechem. Włożyć Tiarę na głowę! Śpiewającą tiarę. Kapelusz odśpiewał jakąś pioseneczkę o Hogwarcie i zamilkł. W całej sali rozległy się brawa, ale Ellen wciąż stała bez ruchu. Mimowolnie jej mały palec u nogi zaczął drżeć. Denerwowała się.
-Yaxley, Ellen! Nasza nowa uczennica proszę do mnie. – wygłosiła McGonagall.
„Teraz, albo nigdy” pomyślała dziewczyna z wysoko uniesioną głową podchodząc do stołka o trzech nogach. Stara, wyświechtana Tiara nie wyglądała zachęcająco. Mimo to Ellen włożyła ją i usiadła na stołeczku.
-Slytherin, Ravenclaw, Gryffindor, Hufflepuff. Ostatnie już możemy wykluczyć... puchonką to Ty nie będziesz. Na gryfonkę moooże byś się nadawała, odwagi w tobie wiele, ale poświęcenie chyba nie jest ci znane. Jesteś mądra, inteligentna i wyjątkowa, ale twój spryt i ambicje przesądzają wynik. – odezwał się cichy głosik w jej głowie. – Slytherin!
Ostatnie słowo wykrzyknęła na całą salę. Stolik najbardziej po lewo zaczął głośno klaskać. Tylko 1 osoba zdawała się być niezadowolona. Malfoy. Widząc go Ellen uśmiechnęła się szeroko i mrugnęła do niego niby zalotnie.
Piętnastolatka szła przez salę nareszcie dobrze się jej przyglądając. Dokładnie naprzeciwko głównego wejścia znajdowało się podium. Na tym podwyższeniu stał stół dla grona nauczycielskiego oraz 2 mównice i miejsce na stołek z Tiarą Przydziału. W głównej części sali stały cztery stoły. Każdy z nich był z ciemnego drewna, ale obrusy na nich były inne:
Zielono-srebrny dla Slytherinu;
Niebiesko-brązowy dla Ravenclawu;
Złoto-czerwony dla Gryffindoru
Żółto-czarny dla Hufflepaffu.
Wszystkie te obrusy miały również naszyte herby danego domu, a nad odpowiednimi stołami wisiały ich sztandary. Oprócz tego w powietrzu nad każdym ze stołów unosiła się cała masa świeczek. Dawały one delikatne i miękkie światło, które dawało atmosferę tajemniczości. Jak na razie talerze i półmiski były puste.
Wreszcie doszła do właściwego stołu. Odnalazła Laure i usiadła obok niej. Dziewczyna spojrzała na nią i po przyjacielsku poklepała po plecach szepcząc „jestem z ciebie dumna”.
Ellen nie mogła się już doczekać jedzenia. Owszem zjadły z Laurą całkiem sporo w drodze do Hogwartu, ale mimo wszystko była głodna. Odchyliła się na ławce i spojrzała na sufit. Po raz kolejny tego dnia zabrakło jej słów. Gdyby nie wiedziała, że strop naprawdę tam jest najprawdopodobniej pomyślałaby, że siedzą pod gołym niebem. Na czarnym sklepieniu błyszczały tysiące gwiazd, a ono wyglądało naprawdę realistycznie.
Nagle jednak coś odwróciło jej uwagę.
-Malfoy, Sandy! – wywołała McGonagall.
Z małego już tłumku pierwszorocznych wyszła kolejna dziewczynka. Miała jasno brązowe włosy i bardzo bladą twarz. Jej oczy były identyczne jak brata. Niebiesko-stalowe i zimne. Gdy tylko Tiara osiadła na jej splecionych w warkoczyki włosach wykrzyknęła: „ Hufflepuff!”
Świat się zatrzymał. Zegary przestały bić. Dziewczynka nadal siedziała na stołku wokół wszechogarniającej ciszy. Malfoy’ówna puchonką! To nie może być prawda! Ellen spojrzała w stronę Malfoy’a. Siedział dalej tak jak jeszcze chwilę temu, ale był jeszcze bledszy niż zwykle. Jego oczy stanęły w słup i cały był skamieniały.
-to niemożliwe... – szepnęła Laura.
Wszyscy wokoło zdawali się z nią zgadzać. Z dziwnymi wyrazami twarzy oglądali się dookoła, jakby czekali, aż ktoś wyskoczy z krzykiem „niespodzianka!”. Nic takiego się jednak nie stało, a biedna mała dziewczynka dalej siedziała na stołku wyraźnie przerażona.
Ellen westchnęła. Nie lubiła ratować innych, ale wiedziała, że robi to tylko dla siebie. Była głodna, a póki dziewczynka nie usiądzie na pewno nie podadzą nic do jedzenia.
Odszukała wzrokiem swoją byłą opiekunkę i spojrzała na nią prowokująco. W następnej chwili zaczęła głośno klaskać, a wraz z nią reszta szkoły (przynajmniej ta do tego zdolna).
Dziewczynka zachęcona przez McGonagall zerwała się z krzesełka i pobiegła do stołu Hufflepuffu. Usiadła jak najbardziej z brzegu, najdalej od innych. Ellen mogła by się jeszcze przyglądać, ale Sandy już jej zupełnie nie obchodziła.
Ceremonia Przydziału znowu ruszyła i już po chwili się zakończyła. McGonagall powstała ponownie i gdy już chciała rozpocząć przemowę znów jej coś przerwało. Magicznie nagłośnione burknięcie brzucha rozniosło się po całej sali powodując salwę śmiechu. Dyrektorka podzieliła tą radość i machnąwszy rękami spowodowała, że półmiski natychmiast wypełniły się jedzeniem.
Większości z nich Ellen nigdy nie widziała na oczy, a prawie połowy nie potrafiła nazwać. Przyzwyczajona do schabowego i ziemniaków w mugolskim domu dziecka, nawet nie śniła o takich pysznościach. Ziemniaki w całości, ubite, w mundurkach, pieczone, frytki, w sałatkach i w piure. Kluski, kopytka, makaron, leniwe i śląskie. Mięs 300 rodzajów, schabowe, udziki, nóżki, piersi, kaczka, kurczak, indyk i wiele, wiele innych, których nazwy nie zna prawie nikt. Mnóstwo sałatek i sosów, wytrawne puddingi iii miętówki. To było coś co przykuło uwagę Ellen. Wyciągnęła rękę i zanurzyła ją w małej miseczce wyławiając z niej jasnoniebieski cukierek. Położyła go sobie na talerzu i zaczęła wybierać potrawy. Po chwili jej talerz był pełny po same brzegi, a ona zajadała ze smakiem.
Kilkanaście minut później skończyła, a jej talerz sam się opróżnił. Musiała jednak zaczekać, aż inni również skończą i dlatego sięgnęła po leżącą obok talerze miętówkę, która niewiadomo czemu nie znikła wraz z resztkami.
Wsadziła cukierek do ust z nadzieją na coś niesamowitego. Czekała i czekała ssąc go powoli. Jednak nic się nie wydarzyło. Landrynka była tylko i wyłącznie miętowym dropsem, który niczym nie różnił się od mugolskich. Mimo to nie wiedzieć czemu posmakował dziewczynie.
Skończyła ssać cukierka i rozejrzała się wokół siebie. Ludzie wokół niej odwracali wzrok gdy tylko na nich spojrzała, ale mimo to nie mogli powstrzymać się od ukradkowych spojrzeń. Potrzeba była zbyt silna, zwłaszcza u chłopców. Niektórzy wgapiali się w nią bezczelnie, a inni pozwolili sobie jedynie na małe zerknięcia. Dziewczynie nie przeszkadzało to, ale była trochę podirytowana. Wszyscy się gapią, ale nikt się nie odezwie... Dlatego też zignorowała ich i zaczęła szukać Malfoy’a. Siedział tam gdzie wcześniej, z tą samą miną co wcześniej i z tym samym wciąż pustym talerzem. Nic nie jadł, nic nie mówił, na nikogo nie patrzył.
Nie było jej go żal. Nie znała tego słowa. Po prostu chciała zobaczyć jak wygląda osłupiały Malfoy. Gdy już się napatrzyła, postanowiła odnaleźć Matty’ego. Patrolowała stół Krukonów od samego początku, aż do...
DUCH! Nareszcie jakiegoś zobaczyła! Właściwie była to duchica (?), duchowa (?) w każdym razie kobieta. Była szara i smutna, ale mimo to siedziała pomiędzy dwoma uczennicami i rozmawiała z nimi.
Ellen rozejrzała się znowu, tym razem zauważyła więcej magicznych istot. One zajęły jej uwagę tylko na chwilę, bo już moment potem pojawiły się desery.
Lody wszystkich smaków, puddingi (tym razem na słodko), kiśle, budynie, ciasta, i wiele innych. Jej jednak zachciało się pić. Kakao, herbaty, kawy i jakiś pomarańczowy sok. Spojrzała na niego niepewnie, ale po chwili wypełniła nim pucharek.
-dyniowy... – zauważyła, biorąc pierwszy łyk.
Dla kogoś kto wychował się u mugoli było to co najmniej dziwne. W tamtym świecie nie istaniało coś takiego jak sok z dyni. Była zupa, przecier, pestki, ale nie sok. Mimo to musiała przyznać, że był dobry. Tak samo jak wszystko inne w tej szkole. Przestała się nad tym zastanawiać i sięgnęła po deser.
Kolejne kilkanaście minut i znów skończyła jeść, sale wypełniał gwar i śmiech, ale ona siedziała cicho. Laura również skończyła jeść, ale nic nie mówiła. Obie wpatrywały się w scenkę dziejącą się kilka miejsc dalej.
Malfoy siedział naburmuszony, tępo wpatrując się w swój talerz, a wokół niego skakała Nicole próbując mu usłużyć. On jednak nie zwracał na nią uwagi. Jego „przyjaciele” go olali. Gadali sobie spokojnie nie interesując się nim, ani trochę. Kolejna dziwna rzecz.
-Skoro wszyscy się już najedli i napili, to chyba mogę zaczynać. – zaczęła McGonagall – Po pierwsze chciałabym serdecznie powitać wszystkich nowych uczniów, zarówno pierwszorocznych jak i Ellen. Po drugie chciałabym poinformować ich, a innym przypomnieć, jakie zasady panują w szkole. Punkty, które zdobywacie wędruje na konto waszego domu, a te które tracicie są mu odejmowane. Dom, który pod koniec roku ma ich najwięcej wygrywa Puchar Domów. Sprawdziany do drużyn Quidditcha zaczynają się 19 września. Wstęp do zakazanego lasu jest zakazany tak samo jak opuszczanie zamku po godzinie 22. Na dodatek pan Filch prosił mnie, abym przypomniała, że używanie zaklęć oraz rzeczy z „Magicznych Dowcipów Weasley’ów” jest zakazane. Pełna lista zasad wisi na drzwiach woźnego. – zrobiła krótką przerwę – Plany lekcji rozdane zostaną jutro na śniadaniu, prefekci odprowadzą was do Pokojów, dobranoc!
Ławki i stoły zatrzęsły się gdy wszyscy uczniowie poderwali się z miejsc i skierowali do wyjścia. Tylko jedna osoba dalej pozostawała na siedzeniu. Tą osobą był Malfoy, od którego wreszcie odeszła Sandy. Irine widząc, że nie wstał wyciągnęła do niego dłoń, on jednak odtrącił ją mocno i wstał. Trzepocząc szatą i tupiąc butami wyszedł z Wielkiej Sali.
Idąc z Laurą za prefektami, dziewczyna w końcu dotarła do Pokoju Wspólnego. Zostawiła w nim Laurę, która chciała „jeszcze coś załatwić” i samotnie ruszyła do Dormitorium.
W końcu dotarła do pokoju na którego drzwiach pisało:
Weszła do środka i rozejrzała się w około. Owszem jej pokój w mieszkaniu McGonagall był wielki i piękny, ale ten chociaż mniejszy był jeszcze piękniejszy.
Naprzeciwko drzwi przy dłuższej ścianie stały dwa łóżka. Oba w rogach pokoju. Były one wielkie, podwójne i otoczone długimi zielono-srebrnymi zasłonami. Obok łóżek stały zrobione z ciemnego drewna, (takiego samego jak wszystko co drewniane w tym pokoju) stoliki nocne. Na każdym z nich stała świeczka i dzbanek z wodą. Nie było żadnych rzeczy osobistych, ale to pewnie dlatego, że nikt nie zdążył tam jeszcze nic położyć. Obok stolików nocnych stały wysokie regały, a pomiędzy nimi długi stół podzielony na 2 części. Oprócz tego w pokoju znajdywały się jeszcze:
-duża szafa na ubrania (po prawo od drzwi)
-okno z szerokim parapetem ( na krótszej ścianie po prawo)
-drzwi do łazienki (naprzeciwko okna)
-podwójna toaletka (po lewo od drzwi)
-wieszak i szafka na buty (obok toaletek- najbliżej drzwi)
Całe wnętrze było do siebie tak dopasowane, że nie można o nim było powiedzieć nic złego. Ściany były w odcieni ciemnej zieleni a podłoga wyłożona czarną wykładziną. Na ścianach były dwie półki, po jednej nad każdym z łóżek. Ściana na której wisiała jedna z nich była cała obklejona plakatami i Ellen już wiedziała, że jej będzie łóżko po lewej stronie. Nie myliła się, u stóp tego właśnie legowiska stał jej kufer.
Wyjęła z niego kosmetyczkę i szybko ruszyła do łazienki. Ona również była piękna. Do połowy ścian zielone kafelki, a wyżej matowa czerń. Na podłodze srebrne płytki tak samo ładne jak umywalka i wanna tego samego koloru.
Skończyła oględziny wnętrza i wpakowała się do wanny. Delikatnie przekręciła kurek w kształcie węża w lewo. Po jej nagim ciele zaczęła spływać ciepła woda. Sięgnęła do wiszącej na drążku kosmetyczki i wyciągnęła z niej swój ulubiony grejpfrutowy szampon.
Po kilkunastu minutach błogiej kąpieli wyszła z wody i delikatnie zaczęła czesać swoje cieniowane, czarne włosy. Nie doczesywała ich jednak do końca. Gdy dochodziła do linii końcówek, zatrzymywała się i nie czesała dalej.
Spojrzała w dół i mało co nie krzyknęła. Z jej znamienia nad lewą kostką powoli płynęła krew, układając się na wilgotnych płytkach w napis: Zdrajczyni
Szybko usiadła na opuszczonej klapie sedesu podciągając lewą nogę tak by stopą oparła się na kolanie prawej. Sięgnęła po papier toaletowy i mocno ścisnęła nim kostkę. Po chwili czerwona ciecz znów była widoczna.
-Cholera... – szepnęła Ellen – Evecto memorien!*
Krew przestała się sączyć, ale prawdziwe problemy dopiero się zaczęły.
_________
Evecto memorien!* - zaklęcie znów wymyślone przez autorkę. Jego działanie ujawni się w toku powieści.  

czwartek, 14 marca 2013

Rozdział III (cz.2/2)


I znowu straszne opóźnienie. Przepraszam :* 
Rozdział III (cz.2/2)
Nalot”

Gdy wróciła do przedziału w środku nadal była tylko Laura. Ellen usiadła naprzeciwko niej i zaczęła opowiadać po co ją wezwano. W pewnym momencie przerywa jej jednak szybkie otwarcie drzwi.
-Hymmm szkoda, że jeszcze nie mogę odjąć ci punktów... nie masz jeszcze domu, ale obiecuje Ci jak tylko w jakimś wylądujesz natychmiast odejmę mu przynajmniej 100. – głos Lily tryska jadem a spojrzenie zabija.
-Już się boje, Potter. – zakpiła Ellen wywracając oczami.
-Przebierajcie się – rzuciła jeszcze dziewczyna i wyszła.
-Coś Ty jej zrobiła? – zapytała ze śmiechem Laura zdejmując bluzkę <kilk> i narzucając szatę.
-Powiedzmy, że wystarczył jej tydzień w mojej obecności, by doszczętnie mnie znienawidzić. – zaśmiała się tamta również się przebierając. <klik>
Gdy były już przebrane z powrotem usiadły na fotelach i Ellen zaczęła opowiadać o swoim pobycie u McGonagall. Nawet nie zdążyła zauważyć gdy ze śmiechem zaczęła wymieniać wszystkie psikusy zafundowane gryfonce. Obie skręcały się ze śmiechu gdy nagle ktoś przerwał sielankę.
-Z czego rżysz Jagger? Znowu śmiejesz się z własnych żartów? – tleniony blondas nie tracił czasu na wstęp.
-Ona nie zachowuje się taj jak ty, Malfoy. – wtrąciła zjadliwym głosem nie zauważona dotychczas Ellen.
-Co TY tu robisz?!- uniósł brwi chłopak.
-Opowiadam żarty... – odpowiedziała dziewczyna z paskudnym uśmiechem.
-Wiesz... dowiedziałem się jak masz na nazwisko i szczerze mówiąc, żal mi twojego ojca. Jakaś mugolaczka zawróciła mu w głowie, a na dodatek spłodził taką dziwkę jak ty...
-Dziwkę? Ty Malfoy śmiesz nazywać mnie dziwką? Ty który zapewne sypiasz z każdą tępo-pustą dziewczyną, która się na to zgodzi niezależnie od wieku i wyglądu, śmiesz nazywać dziwką mnie? Nie używaj słów, których nie rozumiesz.. –wysyczała Ellen.
-Nie zabronisz mi Yaxley, a co do dziewczyn to one same rzucają mi się do stóp. – zaśmiał się narcystycznie Scorpius.
-Pewnie żeby zwymiotować ci na buty – zripostowała Ell.
Te 6 słów wystarczyło by zaburzyć żelazną równowagę młodego Malfoya. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, piętnastolatek wyciągnął różdżkę i wycelował nią w dziewczynę.
-Tertemento*!!! – wrzasnął chłopak i nie zaszczycając nikogo spojrzeniem wypadł z przedziału.
Ellen nie krzyczała. Zwijając się z bólu opadła na siedzenie. Oczy miała mocno zaciśnięte i oddychała nierównomiernie. Ból był nie do zniesienia. Obok niej nie przejmując się już resztą nalotu, na posadzce klęczała Laura. Irine spojrzała na Ellen z przerażeniem i natychmiast pognała za Malfoyem. W przedziale została już tylko trójka. Laura, Jake i ledwo przytomna z bólu Ellen.
-Nic jej nie będzie. – zapewnił po chwili chłopak – to była delikatniejsza forma Cruciatusa.
-Idź stąd Jake! Zanim ja potraktuję cię tą mniej łagodną! – zarządziła Laura nawet na niego nie patrząc.
-Ale Laura... Ja naprawdę nie jestem taki jak on. Tak samo Irine, tylko my nie jesteśmy tak odważni żeby od niego odejść. Możesz wrócić, w każdej chwili. – zapewnił.
-Nie wrócę. – oznajmiła- Co najwyżej wy możecie odejść.
Jake wzruszył smutno ramionami i wyszedł. Wiedział, że nie ma szans. Jego była przyjaciółka była nieugięta. Tak samo jak Malfoy i właśnie dlatego tak często się kłócili co w końcu spowodowało odejście Laury. Gdzieś w głębi siebie Jake zazdrościł dziewczynie, tylko za żadne skarby nie mógł się do tego przyznać.
Tertemento* - łagodniejsza wersja Cruciatusa, niewyczuwalna przez Ministerstwo Magii. Jej użycie wywołuje skutki takie same jak Crucio tylko łagodniejsze, a użycie tej klątwy nie grozi dożywociem w Azkabanie. Zaklęcie wymyślona przez autorkę tak naprawdę na korzyść innej powieści ;)